No cóż... Jak mawia staropolskie powiedzenie: Nie wszystko złoto, co się święci garnki lepią, czyli nie wszystko co napisał McCammon nadaje się do czytania. Po Widmie (czyli Nocnym okręcie) widać, jak daleką i krętą miał drogę do Zewu nocnego ptaka (o którym tu).
Już chyba po okładkach – i polskiej, i zagranicznych – widać z czym mamy do czynienia: horrorem klasy, którą oznacza się odległymi literami alfabetu. To druga powieść McCammona (pierwszej – Ball z 1978 roku – nie mamy po polsku i chyba na szczęście), co widać, słychać i czuć.
Wydawnictwo Amber swego czasu wydawało całą serię takich horrorów, głównie chałowatych (wyjąwszy kilka pozycji Stephena Kinga i Clive Barkera) – za gwiazdę robił tam Graham Masterton, co już jest symptomatyczne. Pierwszy rzut owej serii (lata 1989-1993) wychodził w formacie kieszonkowym, drugi już w „normalnym” (w drugim rzucie to było chyba połączenie kilku serii, bo poza horrorami wychodziły też powieści sensacyjne). Miałem kilka pozycji (w 1989 czy 1990 roku mastertony to było coś), ale jakoś koło 1993 sprzedałem. Więc szybko skończyło się moje zainteresowanie takimi książkami – i nie dziwota, bo to schematyczne opowiastki, ot takie harlequiny dla lubiących się bać.
Dwie okładki amerykańskie + brytyjska |
Widmo McCammona nie odstaje od pozostałych ani na plus, ani na minus. To któraś tam opowiastka o hitlerowcach-zombie (tym razem nie esesmani, nie żołnierze Wehrmachtu, lecz Kriegsmarine). Podczas II wojny światowej niemiecki U-Boot (czyli okręt podwodny) zatonął z niemal całą załogą (przeżył jeden marynarz) u wybrzeży wysepki na Karaibach.
Niemal czterdzieści lat później na wysepce osiedla się młody Amerykanin. Jak przystało na bohatera takich opowiastek, ma za sobą traumatyczne przeżycie. Zbieg okoliczności sprawia, że hitlerowski U-Boot z morskiego dna przenosi się na powierzchnię, a następnie zostaje zamknięty w doku. Zdradzę Wam coś pisząc, że „oni” tam żyją? Oczywiście to żywe trupy. Co robią zombiaki – wiadomo, przecież nie gwałcą, tylko pożerają ludzi jak leci, bez wybrzydzania,. No i – znowu oczywiście – trzeba je załatwić. Amerykanin zbiera drużynę, w której obowiązkowo musi być nadobna niewiasta. Teraz zgadnijcie czy uda im się załatwić te zombiaki spod znaku swastyki :D Dobra, jest pewien zaskakujący element na samym końcu.
Niemcy, Rosja, Francja |
A tak z historii. Rzeczony zazombiony U-Boot, to miał być wielki okręt modelu VIIC, konkretnie U-198 pod dowództwem Wilhelma Korrina. Tak nie bardzo się to spina. U-Booty modelu VIIC nie były wielkimi okrętami, wręcz przeciwnie – to były niewielkie jednostki (długość nieco ponad 67 m, szerokość nieco ponad 6 m).
U-178, podobnie jak U-198 okręt typu IXD |
Rzeczywiście istniał U-198, ale wcale nie był modelu VIIC, lecz znacznie większego IXD (długość 87,58 m, szerokość 7,5 m). Nie dowodził nim Wilhelm Korrin, tylko ostatnim dowódcą był Burkhard Heusinger von Waldegg. I okręt nie blokował atlantyckiego wybrzeża USA, bo operował raczej wokół Afryki. Został zatopiony nie w 1942 roku na Karaibach, lecz 12 sierpnia 1944 roku koło Seszeli na Oceanie Indyjskim. Co ciekawe, kiedy wg McCammona miał być zatopiony, to tak w rzeczywistości jeszcze dobrze nie wszedł do służby – co prawda zwodowany był w 1942 roku, ale na pierwszy patrol wyruszył dopiero w marcu 1943.
Ale, oczywiście, nie oczekujemy od horroru klasy G lub niższej, wiarygodnych realiów historycznych.
Takie zdjęcie znalazłem na Ebay – podobno to załoga U-198 (sprzedający oznaczył, że zakazuje kopiowania, może nas w pompkę cmoknąć, bo praw autorskich do tego zdjęcia na pewno nie ma) |
Co do samej powieści – jest dość sprawnie napisana, ale to wszystko. Jeśli nie przerobiłeś żadnego horroru z niskiej półki, to możesz się nieźle bawić, ale jeśli przeczytałeś kilka, to lektura Widma będzie zmarnowanym czasem.
OCENA: 4/10.
R. R. McCammon, Widmo, tłum. Z. Wiśniewski, wydawnictwo Amber, Warszawa 1995, stron: 224.
Pamiętam to "Widmo". Zresztą chyba wtedy Amber puszczał te horrory w bardzo podobnych okładkach. Wyszukaj sobie pierwsze wydanie "Twierdza" Wilsona (które lata później wznowił Vesper w twardej okładce. Zresztą, cały cykl Wilsona - chyba 5 książeczek Odrodzonego było w bardzo podobnym layoucie) albo "Mgła" Jamesa Herberta. To wszystko chyba był jakoś początek lat 90-tych, i Amber wypuszczał wtedy takie urocze książeczki ;) Widmo wtedy też czytałem, ale kojarzę tą historię właśnie tylko po okładce.
OdpowiedzUsuńJestem właśnie jakoś świeżo Pragnieniu, czyli wydanej kolejnej po Widmie książce McCammona, i tam również niestety nie ma cudów. Ot fajna opowiastka o odradzającej się sile wampirów, które chcą przejąć Los Angeles;) Więc jego trzecia powieść tez pupy nie urywa, ale wydaje mi się, że już z każdą kolejną historią pan Robert sprawnie ewoluuje i nabiera fajnego sznytu w pisaniu. bo wtedy już mamy takie zacne tytuły jak "Usher`s Passing" (Vesper wyda to w przyszłym roku), Łabędzi Śpiew, Stinger i świetna Godzina Wilka. A potem już z górki ;)
Tak, że pierwsze koty za płoty, reszta jest milczeniem, a potem tylko śpiew kanarków ;)
Znaczy się łabędzi.
"Twierdzę" Wilsona z Amber miałem. No, tam większość miała podobne okładki z wyjątkiem zdaje się niektórych pozycji Herberta (to tez pisarz, który z czasem wyszedł poza getto horrorowe, ale zajęło mu to więcej czasu, niż McCammonowi), jak np. "Ocalony" (też sprzedałem, ale pamiętam, że to było niezłe - może dziś oceniłbym inaczej), albo "Nawiedzony".
UsuńOby szybko tern McCammon ewoluował, bo na "Łabędzi śpiew" ostrzę sobie kły, a to jego siódma książka - niebezpiecznie blisko "Widma" :D
PS
Pragnienie to czwarta książka McCammona:
Baal - 1978.
Widmo - 1980.
Bethany's Sin - 1980.
Pragnienie - 1981.
Ale w latach 80. jeszcze ostro pisał opowiadania, więc miał przy czym pióro ostrzyć.
Ja nie lubię większości współczesnych okładek horrowej literatury. Takie sterylne, komputerowe, bez wprowadzania w klimat...
UsuńTe od wydawnictwa Vesper też Ci się nie podobają?
UsuńHorrorów od innych wydawców nie kupuję (poza tą "mroczną" serią Maga), wiec nawet nie wiem jakie teraz są okładki. Ale ongiś nie bywało lepiej. Jak horror to trupia czacha, jak fantasy to goła baba i smok albo osiłek z mieczem, jak SF to osiłek z futurystyczną bronią.
Zresztą od jakiegoś czasu okładki robią mi się coraz bardziej obojętne - byle to nie była totalna siara, którą wstyd czytać w pociągu :D