Ależ się umęczyłem z tą książką. Miałem ochotę na jakiś kosmiczny survival horror, a tu okazuje się, że w literaturze to gatunek mało co obecny. W końcu wytypowałem dwie książki: Tima Lebbona Obcy. Wyjście z cienia no i właśnie tego Gajka. Czy Lebbon był dobrym wyborem, skrobnie się później. Natomiast Gajek dobrym wyborem nie był.
Tak formalnie: w tomie mamy tytułową powieść i pięć opowiadań z nią powiązanych, a właściwie sprawiających wrażenie jakichś odrzutów z powieści.
Zaczyna się to nawet nie najgorzej – widać inspirację wieloma dziełami, z Diuną i Hyperionem na czele, a także może serią Obcy. Mamy jakieś kosmiczne Imperium, na którego czele stoi cesarz. Jest Kościół i to mający silną pozycję. No i jest problem: na krańcach ludzkiego Imperium, w pobliżu pewnej planety, giną ludzie. Zostaje zorganizowana wyprawa, w składzie: wojskowy (zrozumiałe), naukowczyni (zrozumiałe), kościelny inkwizytor (no okej, Kościół też chce wiedzieć co się dzieje, bo to może coś z branży religijnej) i... poeta.
Czaicie bazę: wielkie, galaktyczne Imperium, mające nieopodal rzeczonej planety stację kosmiczną, do zbadania tak ważniej sprawy wysyła czteroosobową brygadę, w której jest tylko jeden naukowiec. Eeee, no tak...
Tych bohaterów autor chciał chyba ciut pogłębić, ale to bardzo nie wyszło. Niby się nie mylą, ale to tylko za sprawą ich skromnej ilości i wyrazistych profesji (plus, w przypadku pani uczonej, płci).
Wydanie I z 2013 r. Nie wiem czy zawierało też opowiadania |
Ale mimo tego, nawet z przyjemnością sobie czytam – wszak nie szukałem skomplikowanej lektury, tylko prostego, wciągającego horroru. Aż tu nagle (gdzieś po dwóch trzecich powieści) się skichało. Chaos, bełkot, zamulanie, oniryczne wizje, drewniane dialogi, pseudopsychologia. Już tylko się modlę (ja, ateista!): niech to się już skończy i przejdę do opowiadań, które – zdaniem niektórych recenzentów – są lepsze od powieści. Ufff, koniec. Już nawet nie pamiętam jak się to skończyło (a dopiero co odłożyłem książkę).
Dobra, biorę się za opowiadania. Czytam pierwsze (Anioł w płomieniach), jeszcze raz to samo, tylko trochę inaczej. Po jakiego grzyba ja w to brnę? Płaci mi ktoś, czy co? Zresztą nawet za pieniądze nie chcę przerabiać tego czegoś. Pas. Tak szczerze, to nawet nie chce mi się teraz o tym pisać i wracać pamięcią do katuszy. Więc finiszuję.
Warto tu jeszcze dodać, że Grzegorz Gajek pierwsze książki wydawał w firmach specjalizujących się w self publishingu, albo w bardzo, bardzo niszowych oficynkach (nie wiem, do której kategorii należał pierwszy wydawca Ciemnej strony księżyca, jego nazwa – Studio Truso – nic mi nie mówi). Ponoć teraz już pisze trochę lepiej, ale to tym bardziej nie pojmuję czemu zdecydował się wznowić tego gniota.
A gniota szczerze odradzam. Drugi punkt za pierwsze dwie trzecie powieści, trzeci, bo jednak udało mi się ją doczytać do końca. Ale jestem tu bardzo szczodry przyznając:
OCENA: 3/10.
G. Gajek, Ciemna strona księżyca, Wydawnictwo IX, seria: Światy wizjonerów, Kraków 2018.
Zob. też:
Trochę to śmierdzi zapiskami z kampanii w Warhammer 40k :D tylko tam pewnie skończyłoby się zarządzeniem Exterminatus albo pacyfikacją 70% populacji. Bo jak wiadomo to młotek, więc musi być krawędziowo i mhocznie ;)
OdpowiedzUsuńWarhammer 40k znany mi jest wyłącznie z jednej powieści: Dan Abnett "Czas Horusa". Zatem nie mam nic do powiedzenia o grze, a o powieści - dość słaba, a na dodatek wtórna, Abnett pojechał jak Apacz po prerii po powieści hiszpańskiego pisarza Rafaela Marína "Krople światła".
UsuńAle inspiracje grą Warhammer 40k mogą być słuszne, bo Gajek we wstępie pisze:
>>w mojej głowie, jakby mimochodem, zaczęła się rodzić opowieść o ponurym facecie, który po jakiegoś diabła musi lecieć do najodleglejszego zakątka znanego wszechświata. (...) Siadłem więc do komputera i zacząłem stukać w klawisze. Ale kiedy napisałem pierwszą scenę, uświadomiłem sobie, że to nie będzie kolejna krótka historyjka. Czułem, że z tego pomysłu trzeba zrobić powieść. I trochę się przestraszyłem. Nie byłem gotowy na pisanie powieści.
Pomysł jednak zaszczepił się w mózgu. Stwierdziłem, że zamiast porywać się z motyką na słońce, przerobię go na scenariusz do gry RPG. Zagraliśmy. I było super. (...) Pomyślałem, że w RPG gracze wykonali za mnie połowę roboty, tworząc bohaterów. Siadłem zatem i zacząłem pisać opowiadania – każde z nich miało być jakby kartą postaci. I tak właśnie powstały cztery z pięciu krótkich tekstów, które znajdziecie w tym zbiorze, tak narodzili się Iulius, Brena, Kris i Ionas<<.