Dwa pierwsze tomy cyklu są w rzeczywistości jedną powieścią, dlatego omawiam w tej samej notce.
Jakoś nie wchodzą mi ostatnio nowe książki SF/fantasy, więc sięgnąłem do klasyki. Świat czarownic po raz pierwszy czytałem w latach osiemdziesiątych (w odcinkach na łamach Fantastyki), czyli w czasach, w których najwięksi polscy znawcy fantasy mieli przerobionego Tolkiena, Czarnoksiężnika z Archipelagu Le Guin i Conana, bo tak mikry był wybór tej literatury w PRL-u. Ponowna lektura miała miejsce niewiele później (w 1990 roku Amber zaczął wydawać cykl), w okresie, w którym powstające jak grzyby po deszczu prywatne wydawnictwa zarzuciły nas masą książek fantasy, a konkretnie tłukli bez opamiętania troje autorów: Howarda, Moorkocka i Norton.
I oczywiście, że czytelnicy kupowali masowe nakłady tych dzieł. I byli zadowoleni. Do czasu. Aż się przejadło. Wręcz pojawiła się moda na krytykowanie książek Norton, a szczególnie właśnie Świata Czarownic. Jakoś mam tę cechę, że nie poddaję się modom, więc nie dołączyłem do chóru krytyków (krytykantów?). Bo i z jakiego powodu, skoro miło wspominam czas spędzony nad jej książkami?
Jednak wspomnienia wspomnieniami, nostalgia nostalgią, ale branie się za to ponownie po trzydziestu pięciu latach – ryzykowne. A wiecie co? Mnie to się wciąż podoba. No nie jest to arcydzieło, ale jest to całkiem przyjemna pozycja wolna od różnych zaraz dotykających współczesne fantasy – np. nie ma gimbusów.
Jak widać, Norton lubiłem |
Akcja Świata czarownic zaczyna się w naszym świecie, jakiś czas po drugiej wojnie światowej. Główny bohater, Simon Tregarth, jest wojskowym, nawet podpułkownikiem, który wmieszał się, czy może raczej został wmieszany, w podejrzane interesy. „Teraz” ścigają go bardzo niebezpieczni jegomoście, więc Tregarth musi zniknąć. I tu z pomocą przychodzi niejaki Petronius, fachowiec od znikania ludzi na zawsze. Jak? Zna pewną tajemnicę – bramę do innych światów.
I oczywiście Tregarth z niej korzysta. Ciekawostką jest to, że człowiek przechodzący przez bramę trafia do świata na jaki sobie zasłużył (co jest interesujące w świetle sugestii, że korzystali z tej metody niemieccy zbrodniarze wojenni; ciekawe do jakich światów zawędrowali...): człowiek, który z tej oferty skorzysta, znajdzie się w świecie, którego pragnie jego dusza.
Nasz bohater trafia do świata quasi-średniowiecznego. Od razu, na dzień dobry, ratuje nadobną niewiastę od niebezpieczeństwa. Niewiasta okazuje się czarownicą z Estcarpu. W rzeczonej krainie właśnie kobiety dysponujące mocą są grupą trzymającą władzę. Tregarth wstępuje do sił zbrojnych Estcarpu.
![]() |
Świat czarownic wyd. I (Fantastyka, 1983) i II (Wydawnictwo Cent, 1990) |
A akurat nad krainą czarownic zawisło niebezpieczeństwo. Bo Norton stworzyła multiwersum, którego światy połączone są bramami – w świecie czarownic pojawili się też przybysze z jeszcze innego świata i próbują stworzyć imperium. Oczywiście nasz Tregarth będzie musiał pokonać armię zombiaków i ich panów.
Od bardzo, bardzo dawna nie byli już ludźmi. Składali się z rąk i nóg, byli walczącymi maszynami w służbie swych panów, ale nie było w nich prawdziwego życia… Kiedy Moc wywabiła ich z ukrycia, mogli wypełniać tylko jeden rozkaz, jaki otrzymali: „znajdź wroga i zabij…”.
Fabuła może i dość prosta, choć z drugiej strony jest wszystko, co potrzeba: jest wojna, jest magia, są polityczne intrygi, zamachy stanu, tajemnicze ludy, zagadkowy nieprzyjaciel z niesamowitą technologią. Tylko to wszystko jest trochę zbyt pośpiesznie podane – tu wiele fragmentów można było znacznie rozbudować, trochę połechtać czytelnika. Ale wówczas (pierwsze wydanie Świata czarownic to 1963 rok!) ceniono raczej umiar, książek nie rozdymano do monstrualnych rozmiarów.
![]() |
W Fantastyce ukazała się tylko cz. 1 cyklu, więc fani sami sobie wydali cz. 2 (klubówka z 1985) |
Bohaterowie są dość typowi dla fantasy tamtego okresu, a w każdym razie typowe jest ich przedstawianie tylko w dwóch kolorach: białym i czarnym. Są dobrzy (szlachetni, mądrzy etc.) i źli. Jakąś odmianą od ówczesnego standardu było pewnie ukazanie kobiet – nie dość, że jest ich dość sporo, to jeszcze nie są to słabe niewiasty czekające na herosa, który je wybawi od potwora. No nie, kobiety Andre Norton to silni ludzie (choć nie było to jakąś wybitną nowością, bo już w latach trzydziestych C. L. Moore pisała opowiadania o władczyni i wojowniczce Jirel z Joiry). No i też autorka dorobiła się opinii pisarki feministycznej (choć przez inne feministki była krytykowana za męski pseudonim – jej prawdziwe dane to: Alice Mary Norton).
W każdym razie, Norton była feministką, ale feministką pierwszej i drugiej fali, które ze współczesną mizoandrią (tzw. czwartą falą feminizmu) miały niewiele wspólnego. U Norton pierwiastek żeński i męski się równoważą, a sukces zapewnia ich współdziałanie. Nie jest dziełem przypadku, że pierwszoplanowi bohaterowie to para: Simon Tregarth i jedna z czarownic. Bezpośrednim zapleczem znowu jest para (dane personalne pominę, bo może byłby to jakiś spojler). Natomiast u wrogów jest chyba tylko jedna płeć – są źli, brakuje im równowagi.
![]() |
W latach 2012-2014 Nasza Księgarnia wznowiła pięć pierwszych części cyklu |
Współczesne feministki, te z czwartej fali, mogą uznać, iż Norton to taki sam świntuch, jak Jacek Piekara (nic, tylko cycki...).
przypominała nie tyle dziewkę z tawerny, okrągłą i wulgarną, do jakiej porównywała ją czarownica, ale młodą dziewczynę, nie w pełni jeszcze świadomą swoich możliwości, z niewielkimi jędrnymi piersiami, skromnie ukrytymi, a jednak widocznymi wyraźnie pod materiałem sukni.
Zdaje się, że nowością w fantasy była próba psychologicznego pogłębienia bohaterów, ale nie tych z pierwszego planu, tylko z bezpośredniego zaplecza. Przy czym odbywa się to trochę na jedno kopyto: mamy bohaterów straumatyzowanych od dzieciństwa – byli wyśmiewani, prześladowani, bo są chorzy, brzydcy, czy też są międzyrasowymi mieszańcami. I inaczej, niż to jest w naszej rzeczywistości, trauma dodaje tym bohaterom siły i szlachetności, a także umiejętności tworzenia relacji międzyludzkich (może ktoś z Was czytał tasiemce Margit Sandemo – tam często pojawiają się podobni bohaterowie).
Podsumowując: polecam poznanie tej kanonicznej pozycji. Jeśli Wam się wyda nieco naiwną, nieco zbyt mało łechtającą czytelnika, to wspomnijcie jej wiek (ponad siedemdziesiąt lat) i pochylcie z szacunkiem czoła. I jednak wciąż jest to dość oryginalne, nawet jeśli pomysły Norton później zostały spożytkowane przez innych twórców (daleko nie szukając, w niedawno omawianej pozycji duetu Weber & Evans mamy przynajmniej dwa nortonowe elementy: multiwersum z bramami międzyświatowymi i starcie cywilizacji fantasy z cywilizacją SF; w Kole czasu Jordana znajdziecie ewidentny wpływ nortonowskich czarownic na Aes Sedai).
Gdyby Świat czarownic powstał obecnie, pewnie dałbym szóstkę, ale tu się należy dodatkowy punkcik za znaczenie dla gatunku i drugi za nowatorstwo, jak na swoje czasy.
OCENA: 8/10.
Andre Norton, Świat czarownic, t. 1: Świat czarownic, tłum. A. Tomaszek i E. Witecka, wydawnictwo Amber, Poznań 1990, stron: 224.
Andre Norton, Świat czarownic, t. 2: Świat czarownic w pułapce, tłum. E. Witecka, wydawnictwo Amber, Poznań 1990, stron: 208.
Zob. też:
Ze światem czarownic zapoznałem się kilka lat temu. Pierwsze dwa tomy faktycznie da się czytać mimo wymienionych mankamentów. Następne trzy to dla mnie wspomnienia coraz większej męki. Niby działo się w tych tomach, ale nie byłem w stanie koncentrować się na lekturze. Tak mało mnie obchodziły losy nowych bohaterów - potomstwa Tregartha i czarownicy.
OdpowiedzUsuń