Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 19 października 2025

A.M. Shine, Obserwatorzy

Bardzo dobra książka, tylko słabo napisana (i zapewne też słabo przetłumaczona). Jednak, mimo pewnej bełkotliwości, połknąłem ją na raz. Po prostu lubię takie klimaty – horror, czy może raczej dark fantasy, bardziej klimatyczny niż straszny. Jeśli oglądacie serial Stamtąd (czyli From) to tu jest coś podobnego.


Przy czym nikt tu nie ściągał, bo książka i serial powstawały w tym samym czasie (książka wydana w 2021, serial emitowany od lutego 2022).

Nawet się wcześniej nie zorientowałem, że Akurat (imprint wydawnictwa Muza) zaczęło wydawać serię horrorów. I to idzie im całkiem sprawnie (Magu ucz się), bo w około dziesięć miesięcy wypuścili już dziewięć książek (i jeszcze trzy wjechały na moją listę zakupową; tu wydawca mnie mile zaskoczył, bo ebooki ma tańsze od papieru o ponad trzydzieści procent, a już nawet papier jest niedrogi – papier około trzydzieści zł, plik poniżej dwudziestu zł).

Akcja powieści toczy się w Irlandii. Jest las, na jego skraju samochody gasną i nie chcą odpalić. Wracać na pieszo w poszukiwaniu pomocy nie ma sensu, bo po drodze przez dłuższy czas nie było śladów cywilizacji. To lepiej iść przed siebie. Ale w lesie żyje „coś”, co w nocy poluje na ludzi. Jedynym bezpiecznym miejscem jest budynek w środku lasu, który jednak od skraju jest oddalony tak, że dotarcie w ciągu jednego dnia jest prawie niemożliwe. Szczęśliwcy, którym udało się przeżyć pierwszą noc i dostać do azylu, nie mają powrotu – „coś” obserwuje budynek i jeśli w nocy będzie kogoś brakować, zacznie polowanie.

Czyli mamy tę samą sytuację co w serialu Form – ludzie nie mogą lasu opuścić, a na dwór mogą wyjść wyłącznie w ciągu dnia. Różnicą jest to, że w powieści mamy bardzo małą społeczność – zaledwie trzy kobiety i młodzieniec. Bohaterowie nawet przyzwoicie skonstruowani, są „jacyś”: twarda zawodniczka, o której przeszłości nic nie wiemy, artystka, świeża wdowa podrążona w depresji oraz chłopak z mocnym syndromem DDA/DDD. I muszą odkryć tajemnice lasu.

„Główną” tajemnicę, niestety, odgadłem zbyt wcześnie; a może „odgadłem” to za dużo powiedziane, raczej było to na zasadzie przeczucia, a do tego szczegóły i tak mnie zaskoczyły. Więc tu mały minus i duży plus dla autora.

Bohaterowie w wizji filmowców (film z 2024 roku), oczywiście oddano hołd bożkowi Woke i Ciarę – oryginalnie jasnoskórą, rudowłosą i zielonooką Irlandkę – podmieniono na Mulatkę; ale sami  musicie przyznać, że to nader skromny hołd, wręcz obraza uczuć religijnych

Jest to naprawdę wciągające, choć styl pisarza/tłumaczki/redaktorki nie ułatwia lektury – zdaje się, że tu się skumulowało: tłumaczka jeszcze „podrasowała” cudaczny język autora, a redaktorka nie oszlifowała tego odpowiednio. Skutek jest taki, że niektóre zdania są bełkotliwie w stopniu uniemożliwiającym ich zrozumienie – momentami miałem wrażenie, że czytam przekład z google translatora (np. nie wiem o co chodzi w tym zdaniu: Cały przód kojca, od podłogi po sam sufit, stanowiła jedna olbrzymia tafla szkła, która okalała otaczający ich las, no w jaki sposób to okala las?).

Przy innych zdaniach, niby zrozumiałych, czytelnik ma wrażenie, że zostały napisane przez niezbyt bystrego ucznia szkoły podstawowej, np. Włosy Ciary były koloru miedzi i urosły jej tuż poniżej ramion. Dziewczyna spędzała każdą chwilę dnia, zakładając je za ucho... – naprawdę, każdą chwilę? Czyli już nic innego nie robiła. Albo kilka zdań dalej, mamy żarówkę rozciągającą się między dwiema ścianami pokoju... Widział ktoś z Was taką jebitną żarówę? To pewnie byk tłumaczki, którego redakcja/korekta nie wyłapały – zapewne chodzi nie o żarówkę, lecz świetlówkę (inaczej: jarzeniówkę, czyli taką świecącą rurę). Jest takiego robactwa masa i często czytelnik zamiast chłonąć powieść, próbuje zinterpretować jakieś zdanie...

I jeszcze są fragmenty przypominające pseudopoetyckie popierdywanie, które co prawda momentami daje efekt pewnego polotu, ale momentami jest tylko udziwnieniem (np. bohaterowie szli na południe, co w powieści ujęto tak: ich życie biegło teraz na południe – tak, życie biegło, a bohaterowie pewnie stali w miejscu).

O ile powyższe wady składam raczej na karb tłumaczki i redaktorki, to lekkie zamulanie tekstu opisami obciąża już autora. Ale im dalej w las – tym lepiej. Możliwe, że to po prostu wyszedł brak doświadczenia A.M. Shine (Obserwatorzy to jego debiut).

Mimo tego, lektora była dla mnie dużą frajdą, ale – że się powtórzę – lubię takie klimaty, a spośród seriali fantastycznych będących wciąż w produkcji, moim ulubionym jest właśnie From. A.M. Shine napisał już kontynuację Obserwatorów, mam nadzieję, że Akurat szybko to wyda (i zdaje się, że już wydało kolejny horror w podobnych klimatach, oczywiście nabyłem i czeka na swoją kolej: Zostawcie nas w spokoju Jimmiego Juliano). Byłbym jednak bardzo wdzięczen wydawcy, gdyby zachciał, jeśli nie wymienić, to chociaż rozbić duet odpowiadający za warstwę językową Obserwatorów (tłumaczka Anna Standowicz-Chojnacka i redaktorka Irma Iwaszko), te panie nie powinny razem pracować, bo w takim zespole chociaż jedna osoba powinna być kompetentna.

Chociaż się z Obserwatorami polubiłem, to jednak – i robię to z przykrością – książki z taką obróbką redakcyjną nie mogę wycenić na więcej, niż:

OCENA: 6/10.

A.M. Shine, Obserwatorzy, tłum. A. Standowicz-Chojnacka, wydawnictwo Akurat, Warszawa 2025, stron: 320.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz