Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 28 października 2025

Przemysław Piotrowski, Prawo matki

Krótka opinia: rzodkie gunwo. Rzodkie nie z powodu biegunki, tylko chyba nieczęsto aż taka kaszana przebija się do poważnych wydawców. Mój żenadometr wysiadł.


W tej powieści nic nie bangla. Począwszy od korzeni głównej bohaterki – Luty Karabiny. Karabina to niby tureckie nazwisko, bo jej ojciec był Turkiem. Tak, pochodził z anatolijskiego Zadupia, był ateistą i ślub wziął katolicki. A jego islamska rodzina była tym zachwycona – zapewne informacje o obyczajach muzułmanów Piotrowski czerpał z Gazety Wyborczej. To już lepiej było ją zrobić półruską i dać nazwisko Kałasznikow...

Rzeczona Luta jest zajebista jak Jack Reacher: w wojsku była specjalsem (podobno Amerykanie mówili: „Jakbyśmy dwie takie Luty mieli, to nie ucieklibyśmy z Afganistanu”), na macie rzuca chłopami, motorem wcale nie jeździ szybko, ot tak do dwustu na godzinę. Na obiad pewnie żre gwoździe, na deser żywe szerszenie a sra żyletkami (które jej żołądek wyprodukował z gwoździ). Żenua.

Wiedziała, jak błyskawicznie obezwładnić napastnika, także uzbrojonego, a w razie konieczności sprawić, aby już nigdy więcej nikogo nie skrzywdził. Mówiąc wprost: Luta nauczyła się zabijać. I potrafiła to robić.

Jednak Reacher chociaż był prawie dwumetrowym, ponad stukilogramowym, muskularnym facetem, a nie drobną kobietą, więc to, co w jego przypadku było żenujące, w przypadku Luty staje się żenadą i idiotyzmem do kwadratu. Do tego okazuje się, że ta chodząca zajebistość, to jednak jest tępa dzida (ale nie takie były intencje tfurcy). O przykładowo, rzeczona Luta siedzi sobie spokojnie w dobrym dla snajpera miejscu, pod nią się kotłują różne zbóje. I co owa zajebistość robi? Ano złazi i daje się pojmać. Ale złazi, bo miała plan – wyłączy światło i będzie miała przewagę (jakby jej nie miała siedząc w bezpiecznym miejscu i trzymając gangusów na muszce karabinu snajperskiego...); jednak to nie miało prawa się udać, bo... zapomniała zabrać noktowizor – jak to piszę to leję.

Picard po przeczytaniu Prawa matki

Drugim istotnym bohaterem jest policjant o nazwisku Szatan, samotny alkoholik, który w przeszłości przeżył tragedię (zniszczony przez życie gliniarz, któremu nie udało się pogodzić z traumatyczną przeszłością) – prawda, że to oryginalne? Toż powstało zaledwie jakieś pięć milionów książek z takim bohaterem. Pozostałe papiero-postacie są równie „oryginalne”.

Bohaterowie jak z pastiszu – głupkowato przerysowani, zachowujący się irracjonalnie (i sprzecznie z „deklaracjami” autora, wg którego to byli jacyś wybitni specjaliści). Finezja porównywalna z budową cepa.

Jeśli sądzicie, że to już szczyt żenady, to mamy jeszcze karę dla muzułmanina. Pomysł pochodzi wprost z facebookowych grup dla piętnastoletnich, pryszczatych fanów Konfederacji.

Napisane to jest niby lekko, ale jak się wgłębić w zdania, to jednak język drewniany i trochę nieporadny, widać inspirację urzędniczą nowomową. O np. główna bohaterka nie mogła zrobić rozeznania o takich miejscach – o nie, ona musiała zrobić rozeznanie na temat tego typu miejsc (o natematach i typach kiedyś pisałem).

Do żenujących pomysłów autora można jeszcze dodać żałosne simpowanie.

Tak ze sto stron przed końcem lektury odprężyłem się – autor wymyślił tyle głupot, że nic głupszego już nie wykombinuje. I tu przepraszam pana Piotrowskiego za moją małą wiarę – nie doceniłem go. Końcówkę tej powieści powinno się uwiecznić w kamieniu lub metalu, wysłać do Sevres i ustawić obok wzorca metra jako wzorzec żenady.


Podsumowując: chyba najgłupsza, najbardziej prymitywna książka, jaka w tym roku trafiła w moje ręce – to już nawet Currie jest lepszy, bo on tylko nie umie pisać, ale chociaż nie epatuje głupotą. W tej pozycji (bo tylko z tej go znam) autor pokazał, że pisarsko jest jeszcze słabszy niż Mróz – to Blanka Lipińska literatury sensacyjnej i kryminalnej.

Piotrowski popełnił jeszcze jeden cykl: Igor Brudny, ponoć znacznie lepszy, ale nie wiem czy chcę to weryfikować, i nie wiem też co to znaczy „znacznie lepszy” – takie 3/10?

OCENA: 1/10.

P. Piotrowski, Luta Karabina, t. 1: Prawo matki, wydawnictwo Czarna Owca, Warszawa 2022, stron: 392.


Zob. też:


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz