Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 10 kwietnia 2017

Jan Broda, Com widział i słyszał, spisałem. Strzyżew 1936 r.

Idą święta, to coś tematycznie.

Jan Broda, cieszyński Ślązak przez kilka lat był nauczycielem w szkołach w południowej Wielkopolsce. Gdy pracował w Strzyżewie (gmina Sieroszewice, powiat Ostrów Wielkopolski) spisywał opowieści, pieśni, przysłowia, obyczaje. Rękopis odnalazł się w szkole po wielu latach. Jak przebiegał Wielki Tydzień w Strzyżewie w 1936 roku?

Gdy Jan Broda badał ludowe obyczaje, część z nich powoli odchodziła już w niepamięć.
Nie zamilkły jeszcze – podkreślał nauczyciel – ale mrą „na wycugu” z siwowłosymi dziadziami i babusiami. (...) Jeśli o zwyczaje i obrzędy chodzi, są jeszcze dość żywe. Gusła i przesądy też są praktykowane, ale raczej w cichości jako rzecz wstydliwa.
Starsi mieszkańcy Strzyżewa początkowo wzbraniali się przed wspominaniem.
Po co pisać takie pierdoły – mówili – aby młodzi się śmioli?
Po chwili jednak języki się rozwiązywały...

Przed Wielkim Tygodniem mamy Post, podczas którego lud „szczerze pokutował”. Ciekawym obyczajem było posypywanie popiołem z zaskoczenia. Garnek wypełniony popiołem przywiązywano na drzewie nad drogą.
Starczyło lekkie pociągnięcie za sznurek – opisywał Jan Broda – a popiół zaczął się sypać na przechodzącego.

W Niedzielę Palmową kobiety i dzieci przynosiły do kościoła palmy zrobione z witek wierzbowych i leszczynowych. Ksiądz święcił palmy, a po mszy mieszkańcy zabierali je do domów. W drodze z kościoła dzieci zjadały „kotki” z witek – wierzono, że ile połknie „kotków”, tyle jajek zje w święta.
W domach palmy wtykano za obrazy i przechowywano, bo moc miały wielką.
Zabezpieczają one przed gromami – opowiadali mieszkańcy wsi sprzed osiemdziesięciu lat – jeśli się je („palmy”) do okna w czasie burzy postawi; kadzi się nimi też chore bydło.

Jan Broda w Wielkopolsce pojawił się
w stroju ludowym ze Śląska Cieszyńskiego.
W Wielki Czwartek mieszkańcy Strzyżewa wynosili na pobliską górkę i zakopywali miskę żuru.
Żeby święta były wesołe i cały rok aż do przyszłego żuru był wesoły – wyjaśniała nauczycielowi Sadowska, uczennica klasy IV – aby jaja wielkanocne i święconka dobrze smakowały i dobrze się powodziło.

W Wielki Piątek rodzice musieli wstać przed dziećmi. Dzieci budzono uderzeniem rózgi – to były „boże rany” na pamiątkę biczowania Jezusa. W południe była msza.
W czasie modlitwy jeden z chłopców – opisał Jan Broda – wybrany Judaszem, ucieka wokół kościoła trzy razy, gdy reszta go goni. Złapanemu polewają głowę wodą, niby topią.
Jakie znaczenia miał ten obyczaj? Jak wierzyli strzyżewianie, co znowu wyjaśniła Sadowska z IV klasy, Judasz po śmierci trafił do piekła, gdzie topił się w piekle.
– Tam pragnął i prosił choć o jedną kroplę krwi na ochłodzenie. Ale już się przed nim piekło zamkło i już wiecznie musi się topić.

Podczas nabożeństwa w Wielką Sobotę palono na cmentarzu ciernie. Niedopałki mieszkańcy zabierali ze sobą i wtykali na polach – miało to zabezpieczać przed kretami. Pola skrapiano też wodą święconą, co z kolei miało chronić od gradu i nieurodzaju. Po południu do Strzyżewa przyjeżdżał ksiądz, który świecił potrawy przeznaczone na święta, w tym oczywiście pisanki.
Gotuje się je w cebuli na kolor żółty, jemiole lub życie na kolor zielony, korze olchowej na czarny, a baźkach topoli na zielony – zanotował nauczyciel.
Wieczorem zamiatano w domach, a śmieci szybko wyrzucano na drogę. Nie były to jednak zwykłe porządki – strzyżewianie wierzyli, że w ten sposób pozbędą się pcheł.

Wielkanoc zaczynała się wczesnoranną mszą. Wierzono, że podczas niej można zobaczyć skarby czyszczące się w ogniu. Podobno można było je nawet zdobyć, ale szczęścia nie przynosiły. Kto je zdobył, szybko wszystko by stracił, jego dzieci byłyby kalekami. Ale to jeszcze nie najgorsze – dzieci byłyby wciąż przestraszone, czemu dziwić się nie należy, skoro miałyby zdolność widzenia diabłów i czarownic.
Procesja trzy razy obchodzi kościół przy odgłosie klekotek, nim odezwą się dzwony – opisywał Jan Broda. – Wtedy jak najprędzej śpieszą do domu, nie dla święconki, ale szczerze wierzą, że kto pierwszy wróci, pierwszy będzie żniwował.

Jan Broda z dziećmi przed szkołą w Strzyżewie (1938 rok)
W Dyngusa młodzieńcy z butlami z wodą odwiedzali swoje wybranki. Polewanie wodą nie było jednak tylko żartem – panna polana „na śpiku” miała być zgrabniejsza. Starsi mieszkańcy opowiadali Janowi Brodzie, że kiedyś bywało „ostrzej”:
– Dawniej chłopacy wynosili panny z łóżkiem ku studni i oblewali kubłami, a potem chodzili z kokotkiem po wsi, grali, śpiewali, winszowali, a wieczorem zbierali się u jednego gospodarza, żeby „zawinszowane” pieniądze przehulać z dziewczętami, które odtąd „mają dyngus w każdy piątek do Zielonych Świątek”. 
W Dungusa dzieci z biedniejszych domów, nieraz z kołatką i drewnianą szablą u boku, odwiedzały domy, kropiły gospodarzy wodą i śpiewały. Na przykład tak:
Powiedziała nam tu czorno świnia,
żeście zabili jej syna.
Weźcie noża ostrego,
ukrajcie nam tam wieprzka tłustego.

I parę słów o autorze

(głównie za Wikipedią)

Jan Broda urodził się 30 stycznia 1911 roku w Drogomyślu na Śląsku Cieszyńskim. Tam też – w samym Cieszynie – pobierał nauki w seminarium ewangelickim, gdzie był również redaktorem pisma „Ku rozrywce i nauce”. Edukację kontynuował w dopiero co otwartym seminarium w Ostrzeszowie. Po jego ukończeniu przez siedem lat pracował jako nauczyciel w szkołach na terenie południowej Wielkopolski (w latach 1936-1938 w Strzyżewie).

Później wrócił na Śląsk, gdzie również był nauczycielem. Podczas wojny najpierw pracował jako hutnik, potem został wcielony do Wehrmachtu. Z niemieckiego wojska uciekł. Po wojnie dalej pracował jako nauczyciel, a także w Bibliotece Tschammera – najstarszej ewangelickiej bibliotece w Polsce. Opublikował kilka książek i 850 artykułów o obyczajach ludowych, historii, oświacie. W 2001 roku otrzymał doktorat honorowy Chrześcijańskiej Akademii Teologicznej w Warszawie. Zmarł 6 stycznia 2007 w Skoczowie, tam też został pochowany.

Podczas pobytu w Strzyżewie notował pieśni, przysłowia, obyczaje ludowe. Notatki zostawił, przez długie lata były nieznane. Dopiero w latach osiemdziesiątych rękopis odnalazł w strzyżewskiej szkole nieżyjący już nauczyciel i regionalista Marek Olejniczak. Przepisał dzieło Jana Brody na maszynie, ale wydać nie zdążył. Ostatecznie opracowały je nauczycielki Anita Setecka i Beata Dachowska. Książkę wydał sieroszewicki urząd gminy w 2013 roku.


J. Broda, Com widział i słyszał, spisałem. Strzyżew 1936 r., Sieroszewice 2013, stron:122.


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

2 komentarze:

  1. Cześć,
    Przeczytałem wszystkie recenzje na Twoim blogu i znalazłem kilka pozycji po które z pewnością sięgnę, za co dziękuje.

    Jednak piszę, głównie z prośbą o polecenie mi książek związanych z kompaniami najemniczymi. Może to być fantasy (Cooka znam), może to być literatura popularnonaukowa, czy powieść historyczna, głównie mi chodzi (oprócz fantasy), żeby było to dosyć bliskie rzeczywistości, a nie jakieś bajki o sprawiedliwych najemnikach walczących w imię dobra itp., biografie też mogą być. Książki mogą być też po angielsku. Jeśli nie znasz takowych, to też daj znać

    Z góry wielkie dzięki,
    Krzysztof

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Miles Cameron, „Czerwony rycerz”.

      W pewnym momencie najemnikiem zostaje bohater trylogii Krzysztofa Piskorskiego, Opowieści piasków (t. 1. Wygnaniec; t. 2 Najemnik, t.3 Prorok).

      Podobne klimaty znajdziesz u Davida Gemmella w cyklu rozpoczętym powieścią „Legenda”.

      Powinny Ci się spodobać też książki Joe Abercrombiego, zwłaszcza „Czerwona kraina” i Roberta Wegnera z cyklu „Opowieści z meekhańskiego pogranicza”. Z militarnej fantasy mogę jeszcze polecać Feliksa Kresa, „Północna granica” – ze świetną kreacją obcych.

      Z tego co pamiętam, to najemnicy są też w cyklu Stevena Eriksona „Malazańska Księga Poległych” – ale mnie do gustu to nie przypadło, mam tylko t. 1.

      Usuń