Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 5 września 2021

David Weber, Placówka Basilisk

Moje poszukiwania dobrej militarnej space opery doprowadziły mnie (raczej przypadkowo, bo w taniej księgarni) do Davida Webera. Oczywiście, że słyszałem wcześniej o tym ponad trzydziestotomowym cyklonie. I właśnie ze względu na masakryczną ilość tomów, długo nie brałem tego pod uwagę w planach zakupowych.

Do tego Weber trafił u mnie dawno temu (i bezpodstawnie, bo na „czucie”) do tej samej szuflady co David Drake (a samodzielnych dzieł DD do ręki nie wezmę – wystarczyła mi lektura jednej jego powieści: Władca Wysp). Więc Placówkę Basilisk poznałem dopiero dwadzieścia jeden lat od pierwszego polskiego wydania (tak na marginesie, nie rozumiem dlaczego nie przetłumaczono nazwy placówki, bo Basilisk to Bazyliszek).

Początkowo poziom powieści potwierdzał moją wstrzemięźliwość w stosunku do Webera. Pierwszych około sto stron było tak mizernych, że zastanawiałem się czy czytać to dalej. Bohaterka to Marry Sue podniesiona do kwadratu: mądra, silna (silniejsza od mężczyzn, bo pochodzi z planety o dużym przyciąganiu), a co do urody... nikt nie nazwałby jej ładną z tego prostego powodu, że określenie to byłoby uwłaczające (str. 25). Ma tylko jedną drobną wadę: nie ze wszystkimi zadaniami matematycznymi sobie radzi, co jest o tyle dziwne, że wg testów powinna być matematyczną geniuszką. Ale w sytuacjach stresujących ten geniusz się uaktywnia, więc tak jakby wady nie było. Załogą dowodzi jak skrzyżowanie profesora psychologii z mistrzem zarządzania zasobami ludzkimi. A nade wszystko, jest militarną geniuszką.

I została wybrana przez kotopodobnego treecata – to istoty z ojczystej planety Honorci; zwierzęta, ale przewyższające inteligencją delfiny, choć zbyt mało inteligentne, żeby zaliczyć je do sapientów (że polecę terminem z Beama Pippera). Niektóre treecaty wybierają sobie człowieka, z którym tworzą więź na całe życie (obstawiam, że w którymś z kolejnych tomów okaże się, że treecaty jednak są sapientami, a błąd w klasyfikacji spowodowany jest niezrozumieniem i trudnościami komunikacyjnymi). W każdym razie, więź z treecatem to kolejny dowód niezwykłości Honorci.

Weber sadzi też niemiłosierne babole, sam parsknąłem śmiechem (a to nie był żart!) czytając, że Honorcia po awansie spojrzała w lustro i ze zdziwieniem zauważyła, że wygląda jak zawsze. Albo mamy typka o ksywie: Cherubinkowy gnom z kamienną twarzą – słyszeliście kiedyś taką długą ksywę? To chyba u Indian aż takich nie było (no dobra, dyktator zairski, Mobutu sam sobie nadał ksywę, którą tłumaczą, jako: Niepokonany kogut, który pokrywa wszystkie kurki w kurniku :D)*.

Te pierwszych sto, może sto pięćdziesiąt stron było tak nędznych, że aż sprawdziłem czy to aby nie jest debiut Webera. Nie, wcześniej napisał już pięć powieści.

Okładka wyd. I z 2000 roku

W pewnym momencie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko zaczęło trybić. Nie idealnie, coś tam zgrzyta, buczy, terkocze, ale jest nieźle. Marysuizm wciąż jest, ale już nie tak nachalny, już nam autor nie przypomina co chwilę jakim cudownym stworzeniem jest Honorcia – bardziej pokazuje to przez wydarzenia, niż gołosłowne oświadczenia.

Pozostali bohaterowie też typowi dla tego typu opowiastek, albo dobrzy, jak lody bakaliowe, albo źli, jak sam nie wiem co – przy czym większość złych jest zarazem głupia jak buty.

Sama fabuła, jak na militarną space operę, dość nietypowa. Honorcia ze swoją załogą zostaje „zesłana” na zadupie, do pilnowania odległej placówki, którą – choć istotna, nawet bardzo istotna – rząd niespecjalnie się interesuje (ma to jakieś wytłumaczenie, czy przekonujące to już inna sprawa). Przez większość książki mamy do czynienia z działaniami raczej policyjnymi, niż wojskowymi. Brak też rozmachu znanego z tego typu literatury – to raczej kameralna opowieść; i dobrze jej to zrobiło.

W tle mamy trochę polityki – znowu o dyskusyjnej wiarygodności. Nie odkryłem, po której stronie sceny politycznej stoi Weber (i to też dobrze), choć zdaje się pałać niechęcią do polityków in gremio. A szczególnie chyba do lewicowych dyktatur, bo na razie za imperium zła robi Ludowa Republika Haven – łagodniejsza wersja Związku Sowieckiego. Ojczyzna Honorci – Królestwo Manticore (znowu nie rozumiem po co zapis angielski, a nie polski: Mantykora lub Mantikora) wzorowane jest z kolei na Wielkiej Brytanii z pomieszaniem elementów z różnych epok historycznych. Mamy też obcych, pewnie w kolejnych odsłonach cyklu pojawią się różne „rasy” (czyli gatunki); na razie poznaliśmy tylko jeden, na dość niskim poziomie rozwoju (gdzieś poziom Indian północnoamerykańskich w XVII wieku).

Weber napisał powieść bez pretensji do bycia czymś więcej, niż dobrym czytadłem. I bardzo dobrze mu to wyszło – chwalony przez wielu Scalzi, może się schować (gdybym dziś miał oceniać, to Scalzi dostałby max 5/10, a nieszczęsny Larson 3/10). Czasami potrzebuję takiej literatury: prostej, lekkiej, ale nie obrażającej inteligencji i bez lewicowego ideolo – stąd po przeczytaniu Placówki Basilisk rzuciłem się na kolejne części, jak wygłodniały wilczur na Pedigree PAL. Zdaję sobie sprawę, że mogę się naciąć...

Więc jeśli szukacie czytadła, to Placówka Basilisk jak najbardziej się nada. I w kategorii czytadeł maksymalna możliwa ocena:

OCENA: 7/10.

D. Weber, Placówka Basilisk, tłum. J. Kotarski, wyd. II, Dom Wydawniczy REBIS, Poznań 2016, stron: 452.


________

PRZYPIS

* W jednej wersji, bo w innej ksywę tłumaczą, jako: Wszechpotężny wojownik, który nie zaznał porażki z powodu swej niezwykłej wytrzymałości i niezłomnej woli i który, krocząc od zwycięstwa do zwycięstwa, pozostawia za sobą zgliszcza.


Inne tego autora:


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

23 komentarze:

  1. Placówka jest ok, i kolejne kilka tomów, ale potem Weber leje tyle wody, że utonąć można. Chociaż czytałem to ponad 10 lat temu to mogę nie pamiętać za dobrze ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Na LC niektórzy twierdzą, że lanie wody zaczyna się już od t. 2 ("Honor królowej"). Ale w razie co chyba nie stracę - na Allegro ten cykl trzyma cenę.

      Usuń
  2. "Nie odkryłem, po której stronie sceny politycznej stoi Weber"

    Najprawdopodobniej jest klasycznym ślepym zwolennikiem kapitalizmu w odmianie protestancko-angielskiej. Symetrycznie ma poczucie wyższości wobec katolicyzmu. Swoją opinię opieram na przeczytaniu pięciu pierwszych tomów cyklu "Schronienie". Do pewnego momentu dobrze napisanego czytadła, będącego peanem pochwalnym dla wymienionej wyżej odmiany kapitalizmu.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To tak, ale kiedy pisał "Placówkę Basilisk") (lata 90.) tryumf kapitalizmu, także na lewicy, był całkowity - tylko jakieś zupełnie skrajne jednostki chciały komunizmu/socjalizmu lub tzw. trzeciej drogi (cokolwiek miałoby to być).

      Usuń
  3. Po ile pomidory?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A co ma piernik do wiatraka?

      Usuń
    2. Tak też jest pisane "Schronienie". Z pozycji kogoś, kto zna jedyną prawidłową odpowiedź. I łaskawie tłumaczy tym mniej lotnym co i jak. Pierwszy tom wydał w 2007, czyli pax americana jeszcze rządził całym światem.

      Usuń
    3. "Schronienia" chyba nie będę czytał (choć można kupić w miarę tanio, parę dni temu widziałem na OLX dziesięć tomów za 199 zł) - na LC oceniają to jako znacznie słabsze od cyklu o Honorci. Chyba że masz odmienną opinię - to się podziel, może zmienię zdanie.

      Usuń
    4. "Schronienie" to jedyne, co z Webera czytałem. I tak pozostanie, twoja recenzja zniechęciła mnie ostatecznie. Facet to jakaś fordowska taśma pisarska. Tomy 1-2 "Schronienia" to: papierowe postacie, wewnętrzne spójny świat, wartka akcja, niezły warsztat pisarski. Oraz ideolo ekonomiczne o którym pisałem, światopoglądowego nie pamiętam. Tomy 3-5: duuużo nowych postaci i wątków, spowolnienie akcji, ogólne nadmuchiwane książki (autor rozwleka, co się da). Ledwo zmęczyłem tom piąty i nie zamierzam wracać.

      Usuń
    5. Zapomniałem o najważniejszym. Pierwsze dwa tomy czyta się całkiem miło. Dalej już przebijałem się przez strony, bo chciałem wiedzieć jakie jest zakończenie. A zakończenia nie widać.

      Usuń
    6. Twoje posty są w głównym nurcie :D ocen tego cyklu. Właśnie dlatego nie zamierzam go czytać.

      Usuń
  4. Marry Sue, silna, bo pochodząca z planety o dużym przyciąganiu - kojarzy mi się z pewną damą, która w "Planecie śmierci" Harrisona, upodobała sobie głównego bohatera. Tamta chyba nie błyszczała nieprzeciętną inteligencją, ale nadrabiała agresywną zaborczością.

    30 powieści w 28 lat... Że jemu się jeszcze pomysły nie skończyły dla tego universum.

    Mam pytanie natury technicznej - ponieważ zrobiło się tu bardzo anonimowo, a zainteresowania mam nieco inne, niż pomidorowe sekreciki, więc zacząłem dumać nad odmienną formą identyfikacji. Niestety, pojawiają się schody. Bloga nie mam, a Google nie daje się poskromić i umieszcza w podpisie adres mailowy zamiast nicka. Są jeszcze inne sposoby, aby pod komentarzem umieścić zalogowany podpis?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie mam pojęcia, bo teraz chyba konta w google są "zespawane" z kontem w bloggerze.

      Ale zawsze można po prostu się podpisać pod postem :D

      Usuń
  5. No, to nie było źle. Cenię opinie autora bloga i lubię ten cykl (główny jest już zakończony), więc gdyby jedno skrytykowało drugie, byłbym zmartwiony.
    Haven to raczej Francja końca XVIII wieku niż ZSRS, zwłaszcza że Honor Harrington to Horatio Hornblower w kosmosie. Świadczyłyby o tym też nazwiska (jak Rob S. Pierre na przykład).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gospodarka w pełni znacjonalizowana, w Haven nie ma firm prywatnych - tego jednak we Francji nie było. Natomiast i od Francji, i od ZSRR (może poza ostatnim okresem jego istnienia) odmienne jest pewne liczenie się z opinią poddanych.

      Dużo nie zdradzę, bo to prolog: mamy rozmowę władz Republiki Haven (która jest niewydolna gospodarczo). Owi oficjele boją się ewentualnego buntu - ich planem jest atak na któreś z państw sąsiednich, bo to 1) odwróci uwagę ludzi od biedy, 2) zdobycze pozwolą rzucić jakiś socjal. Dla mnie to jednak bardziej ZSRR czasów Chruszczowa czy Breżniewa, niż Francja po Wielkiej Rewolucji.

      Co jeszcze ciekawsze - w pewnym momencie (to już w tej części, której współautorem jest Eric Flint) Haven i Manticore muszą zawrzeć sojusz przeciwko Mesanom, którzy tak trochę przypominają nazistów. Tfu, ale zrobiłem spojlera :D

      Sam jestem po pierwszej części, więc na razie takie mam skojarzenia, ale upierał się nie będę.

      Usuń
  6. Twoje porównania wymiatają, zwłaszcza wygłodniały wilczur rzucający się na Pedigree PAL. Nie wiem, czy to rarytas wśród psów, ale bardzo obrazowe. :P Co do samej książki i w ogóle całego cyklu, raczej nie planuję sięgnąć. Mnie też przytłacza aż taka ilość tomów, więc podziwiam za odwagę , by przeczytać. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie wiem czy psy się rzucają na Pedigree PAL - sam nie karmię tym, ale chyba reklamy przekonują, że dla psa nie ma nic lepszego :D

      Usuń
  7. Trochę pomarudzę: ten typ pisarstwa warto traktować jako gumę do żucia dla mózgu. nie oczekując ani duchowej uczty, ani zwiększenia wiedzy. Czasem tylko zdarza się naprawdę dobra zabawa (Autostopem przez Galaktykę, większość serii świata płaskiego dysku Pratcheta) lub tzw. "myślówa" (kiedyś i teraz Lem, ale ogólnie pustka). Weber jest pasjonatem taktyki morskiej i fanem historii broni lądowej. Tłumacze trochę mniej się na tym znają, infantylizując ciekawostki. Z jakiegoś powodu znam niemal wszystkie polskie przekłady Webera i doceniam literackie kompetencje tłumaczy, ale przy technice i taktyce są powierzchowni. W każdym razie czytać całość warto tylko wtedy, gdy jest się fanem historycznego rozwoju militariów, bo dla wszystkich innych to strata czasu.
    Jan_Ludwik

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ooo, widzisz, zapomniałem napisać - dla mnie dziwactwem jest np. zwanie jednego z typów okrętów "Dreadnought", kiedy mamy polską (no, spolonizowaną) nazwę: "Drednot". NIe wiem czemu to tłumacz zostawił w wersji angielskiej...

      Być może nie wiedział, że jest polska nazwa, wszak to było w erze wczesnointernetowej (de facto, przedinternetowej, bo dopiero pod koniec 1999 roku Tepsa rozdzieliła telefon i internet, wcześniej siedzenie w necie blokowało telefon i nabijało impulsy :D - patrząc po dacie pierwszego wydania, tłumaczenie było robione pewnie właśnie w 1999 roku), więc sprawdzenie takich rzeczy nie było proste (a trzeba dodać, że polska Wikipedia powstała dopiero we wrześniu 2001 roku, ale przez pierwsze lata nie miała jakiejś imponującej ilości haseł).

      Usuń
  8. Jarek Kotlarski (tłumacz Harringtonki) lepiej się znał na militariach niż na literaturze...
    Ja osobiście od tego cyklu odbiłem się po 2 tomie. (Choć lubię spacer operę). Dobiło mnie napisanie, że statek kosmiczny leciał z przyspieszeniem iluś tam parków...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja tam głupot naukowych nie wyłapię, bo to nie moja działka. Tom 2 czytało mi się OK, trzeci jest słaby.

      Usuń