Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 16 stycznia 2022

Klejdry akuratne i nieakuratne zez fantastycznego fyrtla (nr 002)

Tym razem będzie o fantastyce ze wschodu – z Ukrainy. Najpierw o książce, o której cicho, a powinno chyba być głośno: Wołodymyr Jaworski-Woldmur Półsenne kartki z Diamentowego Cesarstwa i Królestwa Ziemi Północnej. Epopeja. Starania o wydanie tej książki po polsku trwały prawie trzydzieści lat. Tu mamy wydanie ukraińskie z 2001 roku i polskie z 2021 (z grudnia):

Ukraińskie ma 200 stron, a polskie aż 704. Skąd ta różnica... Dojdziemy, najpierw o autorze.

Wołodymyr Jaworski (Woldmur to pseudonim) urodził się w 1953 roku we Lwowie (nazwisko dowodzi, że wśród przodków miał jakiegoś Polaka). Na studiach wciągnął się w ruch hipisowski, stąd w 1973 roku został aresztowany – za „niezwykły/prowokacyjny wygląd”. Po dziesięciu dniach aresztu trafił w kamasze (czyli pod „opiekuńcze skrzydła” sowieckiej armii). Studia przerwał już wcześniej z powodu nieznośnie dusznej atmosfery życia uniwersyteckiego. Po wyjściu z wojska pracował w najróżniejszych zawodach, m.in. jako tragarz, palacz, archiwista.

Już w tym czasie tworzył Półsenne kartki z Diamentowego Cesarstwa i Królestwa Ziemi Północnej, pierwsza część tego dzieła, zwana cyklem lwowskim, powstała w latach 1979-1981. Jednocześnie pisał powieść Radości i smutki Borysa Sztockiego, której fragmenty zostały opublikowane w 1988 roku w niezależnym kwartalniku literacko-artystycznym Katedra (to słowo ma nieco inne znaczenie po ukraińsku, więc najbliższe nasze to pewnie Wydział). W tym samym, 1988 roku, został członkiem zajmującej się prawami człowieka organizacji Ukraiński Związek Helsiński.

Po uzyskaniu przez Ukrainę wolności UZH przekształcił się w Partię Republikańską, skąd jednak Jaworskiego wywalono za radykalny nacjonalizm. Przez jakiś czas był członkiem nacjonalistycznej partii DSU. Lata dziewięćdziesiąte wykorzystał na uzupełnienie wykształcenia i pracę w branży księgarsko-wydawniczej, ale nie tylko, bo również m.in. dla Ministerstwa Obrony.

I cały czas tworzył Półsenne kartki. Ich fragmenty ukazywały się w licznych ukraińskich czasopismach w latach 1997-2014. W 2001 roku wyszło wydanie książkowe. Ale objęło nawet nie całość na tamten moment – zaledwie pięćdziesiąt listów – a przecież Jaworski wciąż tworzył.

W Polsce jego dziełem zainteresował się w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych poeta Bohdan Zadura (uwaga – jeśli chcecie kupić książkę Jaworskiego, to w niektórych księgarniach omyłkowo jako autora wpisano Zadurę). Zadura, jak sam przyznaje, nie jest fanem literatury fantastycznej, a fantasy w szczególności. A jednak Półsenne kartki go zafascynowały...

To był czas – wspominał Zadura po latach (tekst napisany na pewno po 2011 roku) – kiedy oszałamiającą karierę robiło słowo „postmodernizm”, które wtedy jeszcze miało zdecydowanie pozytywne konotacje, będąc niemal synonimem nowoczesności. Rewidując swój stosunek do ukraińskiej literatury jako zapóźnionej, zacofanej i zaściankowej, czytając Jaworskiego, pomyślałem, że to czysty postmodernizm, którego polska proza może pozazdrościć. Później wydawało mi się, że nie tylko warto ją wydać po polsku w postaci książkowej, ale że mogłaby stać się bestsellerem. Bo prawdę powiedziawszy, to chyba książka dla każdego – i dla przysłowiowej kucharki, która niejedną łzę mogłaby uronić nad losami jej bohaterów, bo ileż w niej historii miłosnych, i dla miłośników sensacji, ileż tu intryg, zwrotów akcji, i dla miłośników literatury batalistycznej, i dla zwolenników czegoś, co nosi nazwę fantasy. A z drugiej strony (...) Półsenne listy przynależą do literatury wysokiej, są utworem artystycznym dużej próby i czytając je, nie mam wątpliwości, że to dzieło sztuki, a nie czytadło.

Zadura podjął starania o wydanie Półsennych kartek w Polsce. Długo nie udawało się w formie książkowej, ale fragmenty pojawiły się na łamach pism Literatura na Świecie (1995 rok) i Akcent (2000).

Nie tylko w Polsce, ale i na Ukrainie, dzieło Jaworskiego spotkało się chyba z niezrozumieniem. W każdym razie na pewno był rozgoryczony, bo...

tutaj, na Ukrainie, ani trochę nie czuję, żeby ktoś je cenił – pisał w liście do Zadury. – Kolejne fragmenty co jakiś czas drukuje Kurier Krywbasu, ale rezonansu to nie budzi żadnego. Dziwi mnie to. „Czyżby ludzi nie interesowały moje teksty?” – pytam siebie i nie znajduję odpowiedzi.

Można rzec, że brakuje tu nieco skromności, ale z tego co czytałem – tylko fragmenty z Akcentu – słusznie Jaworski wysoko ocenia swój tekst. Rozgoryczony był także tym, że w Polsce nie znajdują się środki na wydanie; nasi wydawcy kołatali do ambasady ukraińskiej o dofinansowanie, ale ta zainteresowana nie była. Do Jaworskiego zgłosili się nawet prywatni sponsorzy (Ukraińcy) z ofertą dotowania przekładu i wydania, ale jakoś skutku to nie przyniosło. Tak to komentował Jaworski:

Czułem, że moja duma narodowa została wystawiona na szwank, tym bardziej, że ta propozycja trafiała do mnie akurat w dniu święta państwowego. Jakże to tak? Biedni Ukraińcy mają sponsorować polską kulturę? Tak, właśnie polską, bo to, co przetłumaczone na polski, polską kulturę wzbogaca, a nie kulturę języka oryginału. Nie wiem, czy zrobiłem wszystko, żeby zainteresować polskich wydawców tą książką, coś przecież jednak zrobiłem i parę razy było już blisko.

Może tu widać pewną roszczeniowość, ale sądzę, że wynika to z rozgoryczenia, z odbijania się od instytucji w obu krajach.

W końcu się udało, pod koniec ubiegłego roku wydawnictwo Galeria Literacka rzuciło na nasz rynek pełne na tamten moment wydanie (na tamten moment, bo od połowy grudnia Jaworski popełnił był kolejnych pięć listów i obecnie jest ich 141, a można przypuszczać, że będą następne). Fajna okładka, styl charakterystyczny, więc pewnie poznaliście, że to Tomasza Sętowskiego.

Jak widać Półsenne kartki to kawał książki, tu porównanie ze standardowym formatem Maga

Czy polecam (opierając się na znajomości niewielkiego wycinka z pisma Akcent)? Tak, z zastrzeżeniami. Nie oczekujcie łechtania czytelnika, nie oczekujcie „normalnej’ fabuły (raczej bym to określił, jako okruchy z życia dworu cesarza Baltazara – nieraz nawet bez „sensownego” zakończenia, puenty), nie oczekujcie bohaterów, którym można kibicować (bohaterów jest wielu, głównego brak), nie oczekujcie fantastycznych fajerwerków (świat jest fantastyczny, mieszający elementy z różnych epok, ale fantastyczne stworzenia czy magia pojawiają się rzadko i można się zastanawiać czy na pewno są tym, czym pozornie są – np. aniołek występujący w liście, którego fragment rzuciłem niżej – czy to faktycznie aniołek, czy tylko symbol weny twórczej?). I nie spodziewajcie się finału. Oddam głos autorowi:

Postawiłem sobie za cel opisanie tego świata jako całości, dlatego w epopei nie ma głównych bohaterów i jakiejś mniej lub bardziej określonej linii akcji. Każdy poszczególny »półsenny list« przedstawia kawałeczek życia tego czy innego bohatera. Główni bohaterowie w jednych listach stają się drugoplanowymi w innych, i na odwrót. O jednych bohaterach napisano już po kilka listów, a o innych są tylko epizodyczne napomknięcia, i ci czekają na swoją kolej, by stać się centralnymi postaciami w listach jeszcze nienapisanych.

Całościowość tego wspomnianego świata zależy całkowicie od ilości półsennych listów. Im więcej ich będzie i im bardziej będą różnorodne, tym wypuklej i wyraziściej wyglądać będzie ogólny obraz. Wierzę, że istnieje pewna masa krytyczna półsennych listów, która uczyni tę epopeję naprawdę pełną. Na razie do tego jeszcze daleko.

Brak głównych bohaterów i głównego wątku przyczynia się do braku chronologicznego następstwa części epopei. Wynika to z naturalnej struktury utworu, a nie z fanaberii autora. I dlatego tej niechronologiczności nie sposób usunąć mechanicznie. Zresztą naruszenie chronologii opowieści, pewna chaotyczność dla odbioru epopei nie ma żadnego znaczenia. Powiedzmy, że kolejność „półsennych listów” może być całkowicie dowolna.

Dodam również, że epopeja jest dziełem, które z samej swojej natury nie może być ukończone, a jednak kończy się z każdym nowym „półsennym” listem. Rozszerzać je można w każdym dowolnym kierunku i z dowolnego miejsca”.

Sądzę, że warto to czytać powoli, dawkować – po parę listów dziennie.



* * *

I tak informacyjnie dodam, że niedawno wyszła jeszcze jedna ukraińska powieść zalatująca postmodernizmem, a chyba pewne elementy realizmu magicznego (albo może nawet fantasy) też znajdziemy: Wasyl Machno Kalendarz wieczności (również w tłumaczeniu Zadury).

Notka wydawcy (Państwowego Instytutu Wydawniczego):

Kalendarz wieczności – powieść Wasyla Machny, ukraińskiego poety, prozaika, eseisty, tłumacza (m.in. utworów Zbigniewa Herberta i Janusza Szubera), to zawierająca elementy mistyczne i mitologiczne opowieść rozpięta między wiekiem XVII i czasami współczesnymi, sięgająca od Stambułu po Galicję (na której zimnowojenny podział i epoka ZSRR odcisnęły swoją koszmarną pieczęć). W książce autor łączy trzy przestrzenie czasowe, tworząc nietypową powieść historyczną, w której historia ma postać nielinearną, gdyż – jak sam mówi – wszyscy jesteśmy zakotwiczeni w kalendarzu wieczności, nasze życie jest takim kalendarzem, niezależnie od epoki. Nieco na przekór nowoczesności w jej zglobalizowanej formie, książka Wasyla Machny może być odczytywana jako pochwała lokalności i pielęgnowania wyrastającej z niej duchowości.

I opinia Zadury:

Pisarstwu Wasyla Machny towarzyszę od dwudziestu lat. (...) Znając, ceniąc i tłumacząc jego wiersze, eseje, i opowiadania, wiem, że do Kalendarza wieczności (być może nawet nie zdając sobie z tego sprawy) przygotowywał się od dawna, gdy pisał to, co pisał, i jeździł tam, gdzie jeździł (choćby na festiwal poetycki do Stambułu). A jednak ta powieść jest zaskoczeniem ? ktoś napisał, nie było takiej jeszcze w literaturze ukraińskiej, ktoś inny nazwał ją ukraińskimi Buddenbrookami. Ukrywając – niemal do końca – swoje prywatne związki ze skrawkiem ziemi między Czortkowem, Jazłowcem, Mytnicą – udało się autorowi w Kalendarzu wieczności przedstawić epicki fresk, ukazujący losy przedstawicieli wielu rodzin, narodów, imperiów (od osmańskiego po radzieckie), napisać wzruszającą, ekumeniczną i uniwersalną w duchu książkę, w której jego wrażliwość jako poety daje o sobie znać w bardzo dyskretny, a jednak niezwykle istotny sposób.

Trzeba dodać, że Machno twierdzi, że jego książka to saga historyczna. Kalendarz wieczności wywołał tak zachwyt (Ukraińsko-Żydowska Nagroda „Spotkanie”, nominacja do Narodowej Nagrody im. Tarasa Szewczenki), jak i oburzenie. Oburzenie wynika właśnie z owego reklamowania, jako sagi historycznej. Krytycy zwracają uwagę, że Machno bardzo niefrasobliwie podszedł do realiów historycznych (w XVII wieku każe ukraińskim chłopom uprawiać kukurydzę i tytoń, janczarów – elitarną piechotę turecką – przerobił na kawalerię, owi janczarzy chadzają do burdelu dla homoseksualistów, odległości liczy się w kilometrach, Ormian – mających własną wersję chrześcijaństwa – zwie prawosławnymi, Turkom każe palić opium – nie haszysz, przy czym błędnie opisuje zachowanie człowieka po opium, itd., itp.).

Ba, autor niefrasobliwie poczyna sobie nawet z rzeczywistością geograficzną! Dam przykład za recenzją pióra Katariny Lipki – ukraińskiej historyczki sztuki i dziennikarki-popularyzatorki nauki (znamienny tytuł recenzji: Kalendarz bzdur od Wasyla Machno):

Kupcy jadą z Wołoszczyny (południe) do Jazłowca przez Buczacz (który jest dalej na północ) lub nawet przez Czortków, który jest daleko na północny wschód od Jazłowca.

Tu trzeba pamiętać, że Ukraińcy mają swoje problemy narodowościowe, problemy z sąsiadem ze wschodu, a także pewne problemy z beletrystyką historyczną – podobno sensownej jest w języku ukraińskim niewiele. Toteż Lipkę oburzają rusycyzmy i pisanie historii „w duchu sowieckim”.

Żeby nie było nam za wesoło – Polaków też ta książka może wkurzyć. Przedstawieniem UPA, ale też „drobniejszymi” sprawami, jak choćby ukazaniem dworu Jana III Sobieskiego (cytat z Lipki):

król Jan Sobieski (właściwie genialny dowódca wojskowy i intelektualista) urządza pod murami Jazłowca orgie z muzykami, a dworskie damy królowej budzą się z jakiegoś powodu w cudzych namiotach w ramionach zagranicznych ambasadorów.

Jak podsumowuje Katarina Lipka swoją recenzję:

I nie znalazłam odpowiedzi na pytanie przyjaciela-historyka: „Dlaczego czytasz te bzdury?”. Bo tak naprawdę: dlaczego?

Wasyl Machno nie zgodził się na wydanie swojej książki w Rosji (ze względu na stosunki ukraińsko-rosyjskie), ale zgodził się na tłumaczenie dla rosyjskojęzycznych Ukraińców (wyszło to w ukraińskim Charkowie). Wydania ukraińskie-ukraińskie i ukraińskie-rosyjskie

Jeszcze ostrzej przejechał się po książce Machny ukraiński pisarz i krytyk Michajło Karasow. Jego zarzuty dotyczą nie tylko strony historycznej, lecz także (a może głównie) literackiej:

element literacki jest przez autora pomijany. W powieści nie ma fabuły ani bohatera. Istnieje tylko chaotyczny zestaw odcinków, z których jedynie niewielką część można nazwać historycznymi i to tylko warunkowo.

Karasow zarzuca Machnie, że w jego powieści poszczególne wydarzenia nie wiążą się ani z poprzednimi, ani następnymi, a do tego jest chaos chronologiczny (najpierw koniec wydarzenia, a potem opowieść o jego początku, przykład: Minas, Ormianin, najpierw zmarł, potem udał się z synami do Jerozolimy, następnie pożegnał się z synami, gdy wyruszyli w podróż innego kupca; a potem Minas wrócił z Jerozolimy). Że Machno używa niezrozumiałych słów (Czy ktoś wie, co to jest – wielki Turgan? Dodam, że nawet Google nie zna takiego słowa) i dziwnych porównań („Opowiadano, że Bedros przez cały dzień mówił do siebie jak śmierdząca koza” – pisze autor. Oszołomionemu czytelnikowi pozostaje tylko zazdrość autorowi, który miał szczęście widzieć rozmawiające śmierdzące kozy). Kulejące związki przyczynowo-skutkowe (Trudno znaleźć związek przyczynowo-skutkowy w zachowaniu niektórych koni: „Kamienie forteczne drżały, a zaspane konie puszczały bąki”).

Karasowowi nie podoba się też element fantastyczny:

Tak, jeden z rozdziałów swojej książki historycznej poświęcił rozmowie dwóch mułów. Jeden nazywał się Czerwone Jabłko, a drugi Pieczony Brzuch. Muły (pamiętajcie, że to skrzyżowanie osła i klaczy!) wspominały dzieciństwo, opowiadały o wojnie, a czasem poruszały kwestie mulego seksu.

Brzmi to nie najlepiej, ale sądzę, że krytycy byli zawiedzeni tym, że dostali coś innego, niż oczekiwali. Bo oczekiwali „normalnej” sagi historycznej, a dostali coś, co chyba można nazwać postmodernizmem.

Nie wiem czy polecam – ukraińskie recenzje nieco przerażają. I nie wiem czy kupię, bo to jednak kobyła (no dobra, półkobyła, 520 stron w twardej oprawie), a odbić się od kobyły i potem trzymać nieprzeczytaną na półkach...


Jak ktoś nie rozumie tytułu notki, to tu tłumaczenie.


Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

11 komentarzy:

  1. Wow. Już zamówiłam półsenne kartki. Bardzo mnie zaciekawiły. Ciekawe, czy przypominają odrobinę Tainaron Leeny Krohn. O Machnie słyszałam, ale bo ja wiem, opis fajny, ale opinie faktycznie studzą zapał. Dzięki za ten post, nic nie wiedziałam o Półsennych kartkach, a staram się śledzić nowości wydawnicze.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tylko proszę mnie nie wyzywać, jak się nie spodoba :D

      A co do podobieństwa, to cały czas mam wrażenie. że coś podobnego do "Półsennych..." czytałem, ale wciąż nie mogę skleić z konkretnym tytułem. Co chwila mi coś przychodzi do głowy (nawet dziecięce książki Macieja Wojtyszki czy "Bajki robotów - Cyberiada" Lema), po czym dochodzę do wniosku "Nie, to jednak nie to" :D

      Usuń
    2. Jeśli nie interesuje cię to, co zewnętrzne w życiu, ale wewnętrzne, to prawdopodobnie spodoba ci się ta książka. Epopeja „Półsenne kartki” to nie fantazja, ale najprawdziwsza rzeczywistość.

      Usuń
    3. Ooo, witam autora. Mam nadzieję, że Kartki vel Listy zejdą na tyle dobrze, że wydawca za jakiś czas wyda kolejne.
      Pozdrawiam

      Usuń
    4. Panie Miłosh! Dziękuję za życzenia. Sądząc po blogu, jesteś przede wszystkim fanem dzieł fantasy. Ale moja epopeja jest tylko przebrana za fantazję. Czy więc tekst Cię nie zawiódł?

      Usuń
    5. Nie. Lubię oryginalną fantastykę - standardowa już mi się przejadła.

      Usuń
  2. Półsenne kartki wyglądają naprawdę ciekawie. Nie wiem jednak czy zdecyduję się na kupno, mając świadomość tego, że Autor wciąż na bieżąco rozwija opowieść i polski czytelnik nie ma pewności czy, kiedy i w jakiej formie będzie mu dane przeczytać nowe kartki, które powstaną już po wydaniu powyższej książki... Może to pedantyzm z mojej strony, ale bardzo nie lubię trzymać na półkach rozgrzebanych i niewydanych do końca cykli.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Półsenne" - jak pisał sam Jaworski - w obojętnie jakim zestawie zawsze są skończone i nieskończone zarazem. I pewnie będzie je pisał do końca życia, więc zawsze będziemy się zastanawiać czy już powiedział wszystko.

      Usuń
    2. Ja to rozumiem i wcale mi nie przeszkadza - problem mam po prostu z dostępem do "kartek" które będą ukazywać się już po wydaniu książki. Polski czytelnik, który zakocha się w "Kartkach" będzie bowiem mieć do wyboru albo: 1. nauczyć się ukraińskiego, zbudować sobie dobrą siatkę znajomych na Ukrainie i prosić ich o wyszukiwanie nowych "kartek", które będą prawdopodobnie ukazywać się w różnych niszowych czasopismach literackich, albo: 2. liczyć na to, że Galeria Literacka będzie wydawać jakieś wznowienia, uzupełnienia? Mój twardy pragmatyzm przegrywa chyba w starciu z literaturą eksperymentalną (postmodernistyczną etc....)

      Usuń
    3. Jaworski kolejne kartki publikuje na swoim blogu:
      http://ua-human.blogspot.com/

      Usuń
    4. „Półsenne kartki” opowiadają o życiu. A ponieważ życie nie ma początku ani końca, ta książka nie może mieć początku ani końca. Możesz więc czytać książkę z dowolnego miejsca i przestać czytać w dowolnym miejscu. To nie ma znaczenia.

      Usuń