Niby to druga część trylogii zapoczątkowanej książką Lebbona, ale o ile Lebbon coś nowego wniósł, o tyle Moore nie za bardzo, a do tego – oględnie mówiąc – wielkim pisarzem to on nie był.
No dobra, Moore starał się coś od siebie dodać, tyle że z mojego punktu widzenia, jest to dość głupawe i lepiej, żeby w kolejnych odsłonach Obcego nikt tego nie powielał.
Od wydarzeń z książki Lebbona minęło prawie trzy i pół wieku (dokładnie: 337 lat). Planeta LV-178 została terraformowana, powstały tam jakieś miasta. Jest jednak obszar, na którym są problemy z terraformowaniem – piaszczyste, tytułowe Morze Boleści. Tak, to pod tym „morzem” znajdują się kopalnie znane nam z poprzedniej części trylogii. „Zła” korporacja Weyland-Yutani wie, że tam są Obcy i naturalnie chce zdobyć jednego do eksperymentów.
Wysyłają najemników (jakoś tak przypomina to Obcy. Decydujące starcie), a razem z nimi dalekiego potomka Ellen Ripley. No nie, nie z sympatii do rodu – rzeczony Decker łączy się telepatycznie z Obcymi. A dlaczego akurat do jego łepetyny „nadają” Aliensy? Bo po trzystu latach z okładem wyczuły w nim potomka Ripley. Tak, przez pokolenia nie wyczuwały tych genów, nagle po trzystu latach je oświeciło i teraz chcą się zemścić na Ripley-denatce zabijając jej prapraprapraprapraprapraprapraprapraprawnuka.
Ale nie ma się co dziwić, bo te Aliensy tępe są ponad wszelkie wyobrażenie: zamiast umiejętnie wabić Deckera np. „stary, mamy browca, mamy pizzę, wbijaj na chatę” (znaczy, do kopalni), to one mu przekazują: nienawidzimy, zaj… zrobimy ci krzywdę, buu!, bój się. I on się boi. Ale za sprawą Weyland-Yutani ląduje na LV-178.
Dla mnie ten cały pomysł z telepatycznym kontaktem jest podwójnie głupi. Bo raz, że owa łączność nie zna przeszkód w postaci odległości na miarę połowy galaktyki. Dwa: co prawda w Obcym. Przbudzeniu Ripley też jakoś odczuwała emocje Aliensów, no ale to była sklonowana Ripley z dodatkiem genów Obcego, a Decker tych genów nie ma, bo to potomek córki Ripley sprzed sklonowania. A mimo to jakoś do niego Obcy nadają wyraźniej.
Okej, jesteśmy na planecie. Okazuje się, że w kopalni grasują już i górnicy, i naukowcy, a Aliensy jakoś – nie wiadomo dlaczego – nie zwracają na nich uwagi. Jednak kiedy wchodzą najemnicy z Deckerem, zaczyna to samo co zawsze. Niby akcja toczy się w mieście Drukathich, ale tych Drukathich co kot napłakał.
Acz ciekawostka, Morre bardzo lakonicznie wspomina, że ludzkość spotkała już wiele obcych ras (str. 76), a pierwszą byli niejacy Arkturianie (str. 112). Niestety, są to tylko jednozdaniowe wzmianki i nic więcej się o tych „rasach” nie dowiadujemy, ale może to być ciekawa zapowiedź poszerzenia uniwersum Obcego/Predatora w kierunku dark space opery (jestem za). Jak sprawdziłem na Xenopedii, ponoć ci Arkturianie wspomniani są także w filmie Obcy. Ósmy pasażer Nostromo – nie pamiętam. Napomknięcia o nich są także w innych książkach i komiksach, ale za każdym razem nader skromne.
Morze Boleści niby jest napisane lekko, ale miernie: w ogóle nie odczuwa się emocji, napięcia, to wszystko takie nijakie.
Co tu wiele gadać: James Arthur Moore wielkim pisarzem nie był, nie był nawet pisarzem średnim, dlatego realizował się głównie jako producent franczyz ze uniwersum Obcego/Predatora, z uniwersum Świat Mroku (jeśli kojarzycie, osadzono w nim sporo gier, w tym np. Wampir Maskarada czy Wilkołak Apokalipsa), z uniwersum serialu Buffy postrach wampirów, a nawet z Oz Franka Bauma (to ostatnie jeszcze bym przeczytał, bo to chyba najlepsze dzieło Moore'a – popełnione w spółce z Christopherem Goldenem – Oz jako horror dla dorosłych, zresztą nominowany do nagrody Brama Stokera).
Więcej już nam James Arthur Moore nie napisze, bo zmarł w marcu bieżącego roku (dość młodo: miał 58 lat).
Podsumowując: raczej odradzam, ani to dobre literacko, ani wielce wciągające, ani wnosi coś nowego do świata Obcych i Predatorów. Do tego bardzo głupawy pomysł – telepatyczny kontakt z Aliensami – który oby został zapomniany. Książka z gatunku: nie przeczytasz – nic nie stracisz, przeczytasz – nic nie zyskasz, a czas zmarnujesz.
OCENA: 4/10.
J. A. Moore, Obcy. Morze Boleści, tłum. P. Cholewa, wydawnictwo Vesper, Czerwonak 2024, stron: 420.
Zob. też:
Trochę mnie zmartwiłeś. Pierwszy tom też mi się spodobał, więc kupiłem wszystkie cztery. Pominąć ten i zabrać się za Rzekę?
OdpowiedzUsuńArkturianie zostali wspomniani (dosłownie jednym słowem chyba) w 2 części obcego, w scenie wspólnego śniadania marines, jeszcze na USS Sulaco. Nieco więcej (bo chyba ze dwa zdania) na ich temat wspomniano w "Rzece Cierpień". Moim zdaniem jednak jest to wątek całkowicie zbędny w uniwersum Obcego
OdpowiedzUsuń