Jako historyk zajmowałem się średniowieczem i pewnie właśnie dlatego nie przepadam za powieściami osadzonymi w tym okresie (oczywiście są wyjątki). Lubię natomiast literaturę w realiach starożytnych, zwłaszcza antycznych. Niestety, nie tylko ja lubię. Dlaczego „niestety”? Bo popularność sprawia, że tłucze się masowo chałowate książki, których akcja niby jest osadzona w starożytnym imperium rzymskim.
Takową jest właśnie Honor patrycjusza. Nie jest to powieść historyczna, tylko jakiś mikst – bohaterowie rodem z XXI wieku osadzeni w rzeczywistości z grubsza przypominającej wiek II. To nie są ludzie antyku – myślą i zachowują się jakby żyli w naszych czasach. Przecież starożytność, średniowiecze to czas wszechobecnej religii, zabobonów itp. Tu w ogóle tego nie ma. Bohaterowie to racjonaliści z XXI wieku.
Mało tego, to już wkład tłumaczki, owi bohaterowie do przełożonych zwracają się per „Sir”, a w ogóle są „dżentelmenami”. Tak, starożytni Rzymianie w polskojęzycznej książce używają anglicyzmów. Rozumiem, że w wersji oryginalnej – anglojęzycznej – tak jest. Ale dlaczego w polskiej? Dlaczego zamiast „Sir” nie używają polskiego „pan” lub łacińskiego „dominus”?
Dalej: owi „dżentelmeni” zajadają się... kukurydzą! Tak, tak – w II wieku naszej ery wcinają zboże, które do Europy przywieziono na przełomie XV i XVI wieku. W pierwszym momencie pomyślałem, że znowu nawaliła tłumaczka, a autor pisał o jakimś innym zbożu. Ale nie, kawałek dalej rzymscy „dżentelmeni” rąbią „kolby kukurydzy” – nie znam innego zboża z kolbami.
Przeciwnikiem rzymskich „dżentelmenów” są „niebieskonosi”. Niebieskonosi? Akurat Rzymianie mieli swoje określenie na mieszkańców północnej części Wielkiej Brytanii – początkowo zwali ich Kaledonami, a właśnie mniej więcej w okresie panowania Kommodusa wchodzi w użycie nazwa Piktowie (czyli Pomalowani).
Dobra, starczy znęcania się. Czy książka – pomijając historyczne durnoty – broni się od strony literackiej? Niespecjalnie. Mamy prostą, jednowątkową opowiastkę, napisaną w stylu z poradnika „Jak napisać bestseller, jeśli talentu ci brakuje”. Riches kurczowo trzyma się owych zasad – odpowiednie proporcje dialogu i opisu, w odpowiednim miejscu pojawia się wątek romansowy, jest oczywiście rodzinna tajemnica.
Co do dialogów, to są nienajlepsze – żołnierze przemawiają do siebie w stylu członków kółka literackiego. Próbka (szef kohorty do żołnierzy przed bitwą):
– Bracia, nie mamy czasu na pogawędki motywacyjne czy nawoływanie do bohaterstwa. Mówiąc wprost, ruszamy do walki i choć pewnie zginiemy, zyskamy nieco czasu dla innych legionów, tak by zdążyły zaskoczyć tych niebieskonosych bękartów od tyłu i ręcznie im przetłumaczyć, o co chodzi.
Tak właśnie sobie przemawiają przez całą książkę. Od czasu do czasu autor najwyraźniej miał refleksję: „Kurde, żołdacy tak nie mówią” – wtedy dodawał wyzwisko (łotry, bękarty) lub łagodny wulgaryzm (gówno).
Bohaterowie (poza czarnym charakterem oczywiście) są mądrzy i sympatyczni. A nawet jeśli początkowo nie są, to tacy stają się pod wpływem trenera rozwoju osobistego... tfu – głównego bohatera. Bo tenże jest wręcz geniuszem zarządzania zasobami ludzkimi. Poza tym wszyscy sprawiają wrażenie sporządzonych w technice 2D – płascy, zbudowani za pomocą kilku krech.
Ogólnie rzecz biorąc czyta się to lekko, ale czy warto brać do ręki? Moim zdaniem nie – wychodzi tyle lepszych książek, że szkoda czasu. Mam wrażenie, że za kilkanaście/kilkadziesiąt lat takie szablonowe opowiastki będę pisać programy komputerowe.
Jeszcze taka refleksja – jak łatwo w Polsce wyprodukować bestseller. Większość internetowych reckarzy, jeśli dostanie gratisową książkę od wydawcy, czuje się zobowiązanych by ją pochwalić. Właśnie jeśli chodzi o Honor patrycjusza znalazłem sporo opinii, z których wynikało, że ich autorzy doznali wielokrotnego orgazmu przy czytaniu. Taaa... No, niektórym niewiele do szczęścia potrzeba. Osobiście mam taką zasadę, że w ogóle nie kieruję się opiniami reckarzy jeśli pod recką jest dopisek „Dziękuję wydawcy za gratisowy egzemplarz”. Oczywiście nie każdy się tym chwali, ale jeśli na blogu z pochwalną recką widzę np. konkurs, w którym można tę samą książkę wygrać – to chyba też wiadomo o co chodzi.
PS
Dopisek w prawym, dolnym narożniku okładki: Bestsellerowa powieść znanego autora o spisku na życie cezara - wprowadza w błąd. W powieści nie ma nic o spisku na życie cezara. Nie mam pojęcia po co takie głupoty nasmarowali...
Ocena: 4/10.
A. Riches, Honor patrycjusza, tłum. U. Ruzik-Kulińska, wydawnictwo Bellona, Warszawa 2012, stron: 432.
Taki trynd. To nie tyle powieść historyczna, co przygodówka, jest tego znacznie więcej: np. cykl Johna Stacka "Władcy mórz". Historia to tylko kostium.
OdpowiedzUsuńAle to coś nie broni się nie tylko od strony historycznej, ale również literackiej. Chałowate pod każdym względem :D
UsuńCzytywałem większe chały, które się niegdyś sprzedawały lepiej niż arcydzieła. Mój faworyt: Hedwig Courths-Mahler "Wyzwolenie pani Jutty" - romans kryminalny, popularny w Polsce w okresie międzywojennym oraz... wznowiony w latach dziewięćdziesiątych XX wieku. Lepiej poszukać w bibliotece, bo szkoda na to nawet grosza (widziałem na alledrogo za 2,5o zł).
UsuńJeśli to jest chałowate, to jak nazwać cuś takiego http://kompromitacje.blogspot.com/2011/12/waldemar-ysiak-zgebia-zycie-rzymian.html Dodam, że książka owa jest jeszcze dziwniejsza, niż wynika z recenzji...
OdpowiedzUsuńZ powieścią historyczną jest tak, że powinna się bronić chociaż od strony literackiej (jeśli historycznie leży). Honor patrycjusza z obu stron wygląda niefajnie. A Ostatniej kohorty nie czytałem, więc trudno mi się wypowiadać. Zresztą w ogóle Łysiaka nie czytuję (poza Malarstwem białego człowieka - i to tylko t. 1).
Usuń