Łączna liczba wyświetleń

środa, 30 listopada 2022

Wiktor Noczkin, Ślepa plama

Nie, nie i jeszcze raz nie. I trochę być może. Nie jestem wielkim fanem tego rosyjskiego postapo masowo tłuczonego w ramach serii czy to Stalker, czy też Metro 2033 (choć nie przeczę, że zdarzają się rzeczy przyzwoite, jak np. to). Kiedyś czytałem recenzję Czerepu mutanta Noczkina, była bardzo pozytywna, z podsumowaniem, że to najlepsza odsłona Stalkera. Przyznam, że w pewnym momencie miałem już w koszyku w Świecie Książki cały cykl Ślepy (Ślepa plama to część pierwsza, a Czerep mutanta druga). Na szczęście moje, mojego portfela i moich regałów, znalazłem to w bibliotece.

Próbowałem dociec jakiej narodowości jest Noczkin (urodził się na Ukrainie, w Charkowie), jaki ma stosunek do obecnej sytuacji. Nie udało mi się. Jego strona internetowa już nie istnieje, na blogu ostatni wpis z 2016 roku, nie odnalazłem go w zachodnich mediach społecznościowych, w rosyjskim ВКонтакте ostatni post popełnił w 2020 roku. Co ciekawe, po pierwszej agresji Rosji na Ukrainę przestał pisać. Jeszcze siłą rozpędu parę jego pozycji ukazało się w latach 2014-2015, po czym nastąpiła cisza trwająca właściwie do dziś (z jednym „wybrykiem”, piątą częścią cyklu Ślepy, co znamienne, wydaną tylko po polsku – nie ma wydania rosyjskiego: Oczy diabła z 2019 roku).

Ślepa plama, to powieść z akcją umieszczoną w świecie gry S.T.A.L.K.E.R. I, niestety, wygląda jak zapis jakieś partii gry RPG. Co gorsza, jest to partia, w której gracze poznają świat, więc szwendają się tędy i owędy bez większego sensu. Ta szwendanina niby ma jakieś, nawet wiarygodne, uzasadnienie – otóż stalker Ślepy ma oprowadzić po strefie niemieckiego naukowca Dietricha van de Meera (czyżby Noczkin był fanem Jeffa VanderMeera?). Tylko wiarygodne uzasadnienie nie zmienia w niczym tego, że jest to nudne jak flaki z olejem.

Przy braku wątku głównego mamy masę wątków pobocznych, o np. ktoś kradnie. I w gruncie rzeczy wychodzi powieść o wszystkim, czyli o niczym. Co gorsza, zero nagłych zwrotów akcji, zero przykuwających uwagę zagadek.

Coś sensownego zaczyna się wykluwać gdzieś od strony trzechsetnej, jednak zanim się na dobre wykluło, to zostało ukatrupione napisem KONIEC. Nawet w tej końcówce moją uwagę przykuła tylko jedna rzecz: burery, jeden z rodzajów mutantów żyjących w strefie. Ale czy to jakaś zasługa Noczkina? Przypuszczam, że wątpię, to pewnie żywcem wzięte z gry.

Postaci niby jakieś, ale jest to „jakieś” wprost z gry, ot losowo poprzydzielane cechy, np. po chorobie na łebka (Ślepemu przypadł daltonizm, a van de Meerowi HIV).

Dodatkowo wkurzają (no mnie wkurzały, nie wiem jak Was) wciąż powtarzane słowa Ślepego do van de Meera (Bydlę z Pana van de Meer! – epitet jak z XIX wieku, co najwyżej okresu międzywojennego) i dowcipasy Ślepego. Co kawałek jesteśmy raczeni kolejną anegdotką o stalkerze Pietrowie. O rany, co za suchary... Niby takie było założenie autora (Większość dowcipów o stalkerze Pietrowie jest średnio zabawna – str. 43). Ale to, że coś jest zabiegiem celowym, wcale nie przesądza, że jest zabiegiem udanym. Dowcipy o Pietrowie najpierw wywołują wrażenie zerowe, a potem tylko czytelnik wzdycha i przewraca oczyma.

Ugadali powinnościowcy stalkera Pietrowa, mówią: Dalej, przyłącz się do nas. A co się u was robi? A do mutantów się strzela. No to wstąpił Pietrow do Powinności i od razu z kałasza lustro w toalecie rozwalił. Tam, mówi, straszny się wam mutant uchował. (Str. 63 – to chyba najlepsza z tych anegdotek).

Noczkin nie jest wielkim pisarzem, podobnie jak i tłumacz tegoż, czyli polski pisarz Michał Gołkowski, więc język raczej prosty, ale w tym przypadku to nie razi. Z grubsza poprawny (pomijając parę kwiatków typu „mi” na początku zdania, strona 26).

Trochę niekonsekwencji, z których najgrubszą jest chyba język van de Meera. Otóż na stronie 31 rzeczony wita się mówiąc: Dobhy vieczóh! Po czym, dwa zdania dalej czytamy, że Ślepy nie od razu zauważył obcy akcent van de Meera, bo był „leciuteńki”, a w ogóle rzeczony mówił „całkiem, całkiem” po rosyjsku. No nie wiem... Chyba jednak każdy słysząc Dobhy vieczóh! zatrybiłby, że z językiem rozmówcy jest coś nie tak. Okej, niektórzy nie wymawiają „r”, ale zaraz po tym Niemiec mówi ksywę stalkera i brzmi to tak: Szszle-phy. Dalej mówi to poprawnie, to... jak Niemiec w języku słowiańskim. Po jakimś czasie Noczkin najwyraźniej pokapował, że coś tu nie gra, więc tłumaczy nam, że van de Meer zaczyna kaleczyć rosyjski, kiedy się denerwuje (widocznie powiedzenie Dzień dobry wywołuje u niego jakiś wyjątkowy stres). Jest też opcja, że Gołkowski podkręcił tę dziwną wymowę.

UWAGA. Nieznającym języka rosyjskiego lub ukraińskiego lekturę utrudnią nieprzetłumaczone fragmenty (np. wiersz na str. 4-5, wypowiedzi Kostika). I jeszcze jedno – mnie osobiście przeszkadzał brak podziału na rozdziały.

Niby można przeczytać, tylko po co? Dla burerów? No nie, to jednak trochę za mało.

OCENA: 4/10.

W. Noczkin, Ślepy, t. 1: Ślepa plama, tłum. M. Gołkowski, wydawnictwo Fabryka Słów, Lublin 2014, stron: 464.



Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz