Druga przeczytana pozycja autora, którego zaszufladkowano jako twórcę literatury sensacyjnej, choć wszystkie jego książki wydane po polsku są fantastyką. Amerykański Polonus (prawdziwe nazwisko: James Paul Czajkowski) pisuje i SF, i fantasy, i horrory. Tym razem mamy animal horror.
Jego Amazonia dała mi bardzo umiarkowaną, ale jednak radochę z czytania. Być może dlatego, że to była pierwsza jego pozycja, którą poznałem. Przerabianie Lodowej pułapki już przyjemne nie było. W obu jego powieściach zauważyłem pewną prawidłowość: czyta się to bardzo dobrze do momentu pojawienia się elementu fantastycznego. Zmagania z klimatem (wilgotnym, równikowym w Amazonii, subpolarnym w Lodowej pułapce), nieprzyjazną przyrodą i ludzkimi wrogami były naprawdę przyjemne. Potem, niestety, przechodzimy do standardowego łubudu.
Fabuła. Amerykanie odkrywają sowiecką stację z czasów drugiej wojny. Sytuacja o tyle interesująca, że placówka – nosząca nazwę Grendel – położona jest w górze lodowej pływającej sobie gdzieś tam w Arktyce. Amerykanie zaczynają badać stację, a o jej odkryciu, z zupełnie niezrozumiałych powodów, poinformowali Rosjan. W Grendelu prowadzono „niegodziwe” eksperymenty, zatem Rosjanie chcą to ukryć przed światem – postanawiają stację zniszczyć i w tym celu wysyłają okręt podwodny, wyposażony w broń atomową (jak szaleć, to na całego), którym dowodzi syn dawnego kierownika placówki.
Przenieśmy się teraz na Alaskę. Były amerykański komandos pracuje w jakiejś tam organizacji od ochrony przyrody. Nagle z nieba spada mu niejaki Craig ścigany przez złych facetów z wielkimi spluwami. Craig podaje się za dziennikarza lokalnego pisemka wysłanego przez redakcję do obczajenia stacji Grendel… Pomysł dość zabawny, za to mało wiarygodny. Bo wyobraźcie sobie – lokalna gazeta dostaje cynk o czymś, co jest tajemnicą służb USA i Rosji. I redaktor naczelny owej gazety wysyła dziennikarza do tajnej bazy wojskowej znajdującej się na lodowej górze gdzieś w Arktyce. Przy czym dziennikarz zostaje wysłany prawie w ciemno, bo naczelny uznał, że szkoda czasu na tłumaczenie o co chodzi. Swarogu i Twarogu, czy może być głupszy pomysł?
No nic, nasz komandos, jego była żona i teść postanawiają pomóc pismakowi i tak cała czwórka dostaje się do ruskiej bazy.
W bazie mamy dwa elementy fantastyczne. Po pierwsze: Ruskie, a po nich Amerykańce znaleźli zamrożone ciała całego stada przedstawicieli gatunku Ambulocetus natans. Ambulocety to mający jeszcze nogi, prowadzący wodno-lądowy tryb życia przodkowie wielorybów (Ambulocetus dosłownie tłumaczony, to chodzący potwór morski). W bazie Grendel zamarznięte miały być ciała jakiegoś nieznanego nauce arktycznego podgatunku.
Ambulocetus natans – zrekonstruowany szkielet w Muzeum Historii Naturalnej Uniwersytetu w Pizie. Bydle ważyło 150-300 kg |
Drugi element fantastyczny pominę, bo dość długo autor ukrywa go przed czytelnikiem. Acz robi to w sposób dość irytujący, bo ów element nie jest tajny ani dla narratora, ani dla przynajmniej części amerykańskiej ekspedycji badającej Grendela. To taka postawa: „wiem, ale nie powiem”, mało finezyjne budowanie nastroju tajemniczości.
Powieść trochę przypominała mi film Aliens vs. Predator – tu także mamy budowlę w lodzie, klaustrofobiczne korytarze i trzy strony konfliktu (w AvP – ludzie, Aliensy i Predatorzy, w Lodowej pułapce: Amerykanie, Rosjanie i coś, co chce zabić wszystkich). Tyle że jest to znacznie słabsze od AvP. Te wszystkie ganianki z lekka mnie wynudziły. Fakt, raz autor spłatał mi figla – kiedy myślałem, że już się wystrzelał z pomysłów i do ostatniej strony czeka nas tylko łubudu, przekręcił tę historię diametralnie, już poukładane puzzle zupełnie się rozsypały. No i tu od nowa przykuł moją uwagę. Niestety, na krótko, bo zaraz wróciliśmy do łubudu. Ogólnie widzę to jako film – kiczowaty, niskobudżetowy, jak wyjęty z lat osiemdziesiątych lub dziewięćdziesiątych.
A powieści nie polecam, nie odradzam – może Wam bardziej się spodoba (albo jeszcze mniej :D).
OCENA: 5/10.
J. Rollins, Lodowa pułapka, tłum. P. Roman, wydawnictwo Albatros, Warszawa 2006, stron: 494.
Inne tego autora:
Podobne książki
Ciekawa sprawa bo wychodzi na to że gościu chodził na kurs pisarski z Panem co zowie się Matthew Reilly. Czytałem jego dwie książki i jedna "Świątynia" dzieje się w amazonii a druga "Stacja lodowa" na antarktydzie. Jak porównamy opisy tych książek to jakby jeden autor pisał. Stacja lodowa to dla mnie najlepszy akcyjniak ever choć dzisiaj pewnie bym tego nie zmęczył.
OdpowiedzUsuń