Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 24 lutego 2025

Armia wilków – Dog Soldiers (2002)

– Łaaa, mam flaki na wierzchu!
– Schowamy je.
– Nie zmieszczą się.
– Zmieszczą!

Film bardziej znany pod tytułem oryginalnym, ale Polsce był wyświetlany także jako Armia wilków. Widać, że zrobiony po taniości (budżet: 2,3 mln funtów), prosty jak drut, ale bardzo klimatyczny horror. I w oglądaniu wcale nie przeszkadza to, że niektóre sceny są wręcz zabawne (część pewnie z takim zamysłem powstała, ale niektóre chyba są komiczne wbrew intencjom twórców).


Dzieła Neila Marshalla może nie są wysoko oceniane, acz też nie bardzo nisko – w skali szkolnej na trójki i czwórki. Jednak sam bardzo je lubię, czy to horror Zejście, czy science fiction Doomsday, czy historycznego Centuriona. Oczywiście, że i Dog Soldiers oglądałem wcześniej i to pewnie nie raz, choć dawno temu. Zapamiętałem go jako akcyjniaka, którego jedyną ambicją było dostarczenie rozrywki. Jak film prezentuje się po latach?


Punkt wyjścia dość typowy: źli wojskowi chcą dorwać wilkołaka, niechybnie w celu wyhodowania super-żołnierza. Na północ Szkocji, gdzie takowe wilkołaki bytują, pod pretekstem ćwiczeń, zostaje wysłany oddział specjalsów kapitana Richarda Ryana. Ich rywalem ma być sześcioosobowy oddziałek pod dowództwem sierżanta Wellsa (Harry G. Wells – wyraźne nawiązanie do pisarza Herberta G. Wellsa; takich „smaczków” jest więcej). Nagle coś zaczyna patroszyć żołnierzy. Przy pomocy pani zoolog Megan, wojskowi chronią się w położonym nieopodal domu. A wilkołaki atakują.


Gdyby to była literatura, to bym napisał: typowa pulpa. Piękna, krwawa jatka, szybka akcja – akcyjniak nie pretendujący do niczego więcej (czyli opinia sprzed ponad dwudziestu lat się potwierdziła). Co fajne, choć może w horrorach typu wojskowi vs. potwory typowe, żołnierze są stroną wyraźnie słabszą, jednak nie są całkiem bez szans (komentarz szeregowego Milburna po odparciu pierwszego ataku wilkołaków: Psy? To raczej pizdy). I to właściwie przykuwa uwagę: kto, komu i jak zadek skopie. Wojskowi są jak się patrzy: szorstcy, wulgarni, dyskutują o meczu piłki nożnej, a nie filozofii.


Rozbawiła mnie konstrukcja drużyny broniącej się przed potworami, bo jest jak ze sztampowej fantasy, gdzie jeden członek powinien być niegodny zaufania, a inny… Dobra, tu odpuszczę, bo byłby spojler.

Twórcy nie do końca zaprzątali sobie głowę logiką poszczególnych scen. Mamy wilkołaczych siłaczy, którzy bez problemu rzucają krową i rozrywają blachę na dachu auta, a z drugiej strony ma je powstrzymać np. skrzynka szybko rzucona na barykadę. Albo wilkołak stoi nad żołnierzem, niby ma go zabić, ale na razie zamarł – dając czas innym wojskowym na reakcję.


Gra aktorska całkiem przyzwoita; może nie ma wielkich gwiazd, ale część aktorów jest rozpoznawalna, jak Sean Pertwee grający sierżanta Wellsa (znany z wielu produkcji tego typu, np. omawianego już przez mnie Ukrytego wymiaru – link na dole) czy Liama Cunninghama (którego widzieliście choćby w Grze o tron, gdzie grał Davosa, i Problemie trzech ciał).


Efekty specjalne na miarę budżetu (kostiumy wilkołaków może nieco lepsze od tych z Akademii pana Kleksa). Więc jeśli kogoś kręci rozmach właśnie w tym punkcie, to lepiej niech sobie Dog Soldiers odpuści.

Dla kogo to film? Dla lubiących akcyjniaki i stawiających raczej na klimat. Ja lubię i stawiam, więc…


OCENA: 7/10.

Armia wilków (2002).
Tytuł oryginalny: Dog Soldiers.
Reżyseria: Neil Marshall.
Scenariusz: Neil Marshall.
Produkcja: Wielka Brytania, Luksemburg, USA.




Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz