Cień utraconego świata tegoż autora nie był bolesną lekturą (link w dole), a nawet w tej kategorii całkiem przyjemną, więc sięgnąłem po kolejną książkę Australijczyka. Wola wielu prezentuje zbliżony poziom. Islington zaczął pisać fantasy pod wpływem książek Roberta Jordana, Brandona Sandersona i Patricka Rothfussa. To wiemy czego się spodziewać – milion pierwszej opowieści o smarkatym mesjaszu.
No i jest, mesjasz – typ pierwszy podtyp drugi – jak ta lala. Vis ma siedemnaście lat i ukrywane wysokie pochodzenie. Aktualnie wylądował na dnie społecznej hierarchii, ale przecież jest Superboyem, więc ten stan musi się zmienić. I zmienia. Mesjasz znajduje mentora, po czym zostaje poddany szkoleniu – prawda, że pomysł paluszki lizać? Co za świeżynka. Niezależnie od tego, czy mentor chce bohatera wychować na wojownika, maga, szpiega czy złodzieja – trening (ciała i umysłu) wygląda dość podobnie; tu pewnym novum może być jedynie podzielenie tegoż szkolenia na dwa etapy (pierwszy pod okiem mentora, drugi Vis musi już przejść samodzielnie).
Taki bohater ma (pozornie) niskie pochodzenie, więc podczas edukacji wychowawcy i rówieśnicy powinni mu rzucać kłody pod nogi. Rzucają. Finalnie jednak przyszły mesjasz musi zaprzyjaźnić się z kilkoma nastolatkami – później będzie to jego „orszak”. Zaprzyjaźnia się. Powinien też wykazać się rozumem i bohaterstwem, żeby pokazać, że ma cechy przywódcy. Wykazuje się. Dodatkowo Vis to Gary Stu – nie dość, że wszystko potrafi zrobić, to jeszcze czytelnik ma wrażenie, że robi to z palcem w d… Islington stara mu się to utrudnić, ale nawet przez moment nie mamy wrażenia, że coś może pójść nie tak. Być może dlatego, że w kontaktach z Visem inni bohaterowie stają się idiotami i zaczynają zachowywać nielogicznie (popatrz np. bezsensowną bajeczkę o swoim pochodzeniu, którą Vis opowiedział Indolowi, a ten to łyknął).
Bohater nie jest mocną stroną tej książki – to wyjątkowa nędza. Jego rówieśnicy też nie są szczytem finezji. Nieco lepiej jest w przypadku bohaterów dorosłych.
To teraz plusy. Niewątpliwie plusem jest świat. Tu jednak od razu zastrzeżenie. Otóż w Cieniu utraconego świata rzeczywiście mogliśmy zobaczyć rozbudowany świat – w Woli wielu wiemy, że jest rozbudowany, tylko nie bardzo go widzimy, bo akcja toczy się głównie na jednej wysepce. W każdym razie, jest to uniwersum nieco inspirowane starożytnym Rzymem (acz zdaje się, że nasza północ jest tu południem – ludy przypominające Celtów i Germanów żyją na południe od ludu przypominającego Rzymian). W pewnym sensie mamy postapo (ale czy to nasz świat przyszłości – jeszcze nie wiem).
Nikt nie wie, co spowodowało Kataklizm, ogólnoświatową katastrofę, która trzy stulecia temu pochłonęła życie dziewięćdziesięciu pięciu procent ludzkości. Co gorsza, większość ocalałych stanowiły dzieci. Z chaotycznych dziesięcioleci, jakie nastąpiły bezpośrednio po Kataklizmie, zachowało się bardzo niewiele zapisków, a te nieliczne opisywały miasta pełne umarłych. Płonące metropolie. Całe krainy w okamgnieniu wymazane z mapy świata. Brakowało natomiast relacji z czasów poprzedzających tę straszliwą klęskę.
I jak na postapo przystało, „współcześni” poszukują urządzeń, wiedzy itp. „starożytnych”.
![]() |
Jeszcze dwa w języku Szekspira (po prawej limitowane) |
Dość ciekawy jest system magii – forma wampiryzmu działająca na zasadzie piramidy. Najniższą klasą są octavusi, którzy część swojej Woli (energię, zdolność skupienia, siłę duchową i fizyczną) przekazują stojącym piętro wyżej septimusom, ci z kolei sextusom itd. Na szczycie hierarchii jest princeps, który czerpie moc od ponad czterdziestu tysięcy ludzi. Obok octavusów dobrowolnie oddających część swojej Woli, są jeszcze więźniowie, których eksploatuje się bez ograniczeń za pośrednictwem tzw. płyt. Tyle że ta magia nie umożliwia robienia jakichś wyjątkowych sztuczek – to jedynie zwiększenie naturalnych ludzkich cech, np. siły czy możliwości regeneracji. No dobra, można Wolą nasączyć jakiś przedmiot i wtedy mamy czarodziejskiego duperela.
Oczywiście świat i system magii nie są elementami będącymi jakąś wielką nowinką w fantasy, bo przecież rzymskie postapo mamy u Jeleny Chajeckiej czy naszego Marcina Guzka (tych książek raczej Islington nie zna), magię działającą dzięki wampiryzmowi choćby u Celii S. Friedman (ale piramida to już oryginalny pomysł autora Woli wielu), nawet coś w stylu skazańców na płytach znajdziemy u J. V. Jones (jasnowidze z Larn w trylogii Księga Słów). Jednak Islington znane motywy wykorzystuje dość oryginalnie.
Mimo miernej konstrukcji bohatera, znowu czytało mi się tego autora całkiem dobrze. Dlaczego? Bo – co już było widoczne w Cieniu… – umie stworzyć klimat tajemniczości i zachęcić nas do odkrywania sekretów danego świata. Byłoby to jeszcze przyjemniejsze, gdyby zachował szlachetny umiar i nie rozdął tej powieści do monstrualnych rozmiarów; szczególnie o wykreślenie proszą się niektóre rozkminy Visa z gatunku „szczeniacki romans”. Na plus zakończenie, ale spojlera nie będzie.
![]() |
Włochy i Bułgaria |
Tłumaczył to Grzegorz Komerski, do którego dwóch przekładów (Wojny makowej Rebecci F. Kuang i poprzedniego dzieła Islingtona) miałem parę uwag. Teraz jestem wdzięczny tłumaczowi czy redaktorce, że nie ma już niepoprawnego rusycyzmu „póki co”. Moja wdzięczność byłaby jeszcze większa, gdyby zostały wyeliminowane koszmarki w stylu nieprawidłowego używania słów „posiadać” (kamienna kopuła … zalet estetycznych nie posiada albo biblioteka posiada znacznie więcej tytułów) i „ulegać” (Sytuacja uległa poprawie dopiero sześć miesięcy temu czy też jego znajomość języka uległa niesamowitej poprawie).
Podsumowanie mogę zrobić metodą kopiuj-wklej z opinii o poprzedniej książce tego autora: Jeśli macie ochotę na takie standardowe fantasy z motywem smarkatego mesjasza, to powieść Islingtona będzie dobrym wyborem (może nawet najlepszym z obecnie dostępnych na rynku). Tym razem mocna szóstka.
OCENA: 6/10.
James Islington, Hierarchia, t. 1: Wola wielu, tłum. G. Komerski, wydawnictwo Fabryka Słów, Warszawa 2025, stron: 896.
Tego autora:
Zob. też:
Nie ma ostatnio miesięcznych przeglądów biblioteczki. Szkoda.
OdpowiedzUsuńTe wpisy były ciekawe i niejednokrotnie, dzięki nim, nabywałem sporo książek.
Wrócisz jeszcze do tego?
Miałem zrobić w święta za styczeń-marzec, ale chlasnęła mi rura i miałem potop. Pewnie zrobię w majówkę za cztery miesiące.
UsuńTo trzymamy za słowo :)
UsuńNo widzisz, jak u mnie z braniem się za takie rzeczy :D Ale postaram się do niedzieli zrobić.
UsuńWłaśnie, właśnie. Też mi tego brakuje. Pawle powróć na tę drogę.
OdpowiedzUsuńP.K.
Jak wyżej :)
UsuńNie podobają mi się te wielkie napisy na okładkach. To chyba teraz modne.
OdpowiedzUsuńMnie też się nie podobają. Ale ta "nasza", z Fabryki Słów, nie ma aż tak wielkich liter.
UsuńWitaj, jak wygląda to pozyskiwanie energii za pomocą "płyt" w tych obu książkach?
OdpowiedzUsuńW trylogii J. V. Jones dzieci były przywiązywane do głazów, na których potem spędzały całe życie. Tak potraktowani ludzie fiksowali, a to miało rozwijać ich talent jasnowidzenia. Oczywiście nieszczęśnicy mieli "opiekę" - byli karmieni i czyszczeni.
UsuńU Islingtona Płyty to jakieś starożytne urządzenia umożliwiające odbieranie Woli jednym ludziom i przekazywanie innym ("Płyta wysysa z człowieka całą energię, zdolność skupienia, siłę duchową i fizyczną. Pobiera ją w całości i przekazuje jakiemuś szczególnie zasłużonemu septimusowi, który przebywa gdzieś daleko"). Skazańcy byli przywiązywani do kamieni i podłączani do Płyt. I tak uśpieni spędzali czas, na jaki byli skazani. Ale uśpieni nie oznacza, że nie cierpieli ("leżeć na Płycie to nie to samo, co spać. Jest gorzej. To prawie sen. Ale wystarcza przytomności, aby wiedzieć, co się dzieje. Człowiek zdaje sobie sprawę, że powinien myśleć szybciej. Że świat ucieka"). I też mieli opiekunów, którzy ich karmili i czyścili.