Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 8 maja 2025

Graham Masterton, Białe kości

Na tej ziemi są siły, o których większość ludzi nawet nie śniła. Są najróżniejsze demony i czarownice, wprost nie mogące się doczekać, żeby je ktoś przywołał. Możesz się śmiać, jeśli chcesz, ale one naprawdę istnieją, i tylko dzięki ludziom takim jak ja nadal tkwią tam, gdzie jest ich miejsce.

Kto zacz Masterton – chyba wszyscy wiemy, autor znany głównie z horrorów klasy C, D itd. Tym razem napisał kryminał. Jestem nieco zmęczony fantastyką, więc po hymnie pochwalnym na portalu Esensja o dziewiątej odsłonie cyklu Katie Maguire, sięgnąłem po część pierwszą, bo zaczynać należy od początku. Okazało się, że Masterton napisał horror z elementami splatterpunka, tyle że bez horroru (czyli bez elementu fantastycznego, tak z grubsza rzecz biorąc).


Przyznam, że popularność tego autora w Polsce jest dla mnie mało zrozumiała. Zdaje się, że jej przyczyny są pozaliterackie. Jakie? Po pierwsze, bo Manitou tego autora był chyba pierwszym „rasowym” horrorem zachodnim wydanym u nas po upadku komuny – nakład okrutny. Po drugie, bo ma polskie pochodzenie (pradziadek) i miał żonę Polkę, więc jest z naszym krajem związany – często przyjeżdża, akcję kilku powieści umieścił w Polsce, chwali naszą ojczyznę i naszą kulturę.

Swego czasu przeczytałem z dziesięć jego powieści, po czym (dość szybko, bo koło 1993 roku) przestało mnie to bawić. Przyczyny: tworzy prościuteńkie fabuły oraz epatuje okrucieństwem i krwawymi scenami (czyli splatterpunk). Do tego zazwyczaj jego powieści zaczynają się nieźle, ale im dalej w las, tym trakt bardziej dziurawy i błotnisty – wtyka coraz więcej elementów, często w sposób eklektyczny (czyli bez ładu i składu – patrz np. duch komputera w Manitou).

Białe kości też się zaczynają całkiem nieźle. Na jakiejś farmie w Irlandii odkryto szkielety kilkunastu kobiet. Sprawą zajmuje się Katie Maguire, gwiazda irlandzkiej policji (ufff, nie ma chandlerowskiego samotnika-alkoholika). Bohaterka niby jest jakaś, ma jakieś życie, męża, sprawy prywatne itp. Tyle tylko, że to nie jest porywające.

Wracając do fabuły. Niestety, okazuje się, że owe kobiety zostały zamordowane, w wyjątkowo okrutny sposób, w ramach jakiegoś prastarego, ciężko głupkowatego rytuału, który miał sprowadzić na Ziemię pradawną złą istotę. Mało tego: ktoś to dzieło kontynuuje. Naturalnie Masterton nie szczędzi nam makabrycznych opisów, które są potrzebne dokładnie do niczego. Z czasem zacząłem te opisy tylko kartkować, bo i tak nic sensownego nie wnosiły.

W pierwszym wydaniu tytuł tej powieści był jeszcze inny, po prostu Katie Maguire, bo wtedy jeszcze to nie wyrosło w cykl. Ile było polskich wydań, trudno określić, bo chyba Albatros utrzymuje to w ciągłej sprzedaży, czyli co chwila robią dodruki w tej samej szacie, co najwyżej z dodatkiem nazwy cyklu w kółeczku

Nie za bardzo też Masterton umie kluczyć, mylić tropy, podsuwać nam kolejnych kandydatów na mordercę. Długo nic nie wiemy, bo tropów zero, aż tu nagle, niczym deus ex machina, objawia nam się sprawca. Oczywiście, przekombinowany.

Do tego im bliżej końca, tym więcej elementów wciska nam autor, a im więcej mamy, tym mniej nas to interesuje (znaczy mnie, bo Was to nie wiem). Końcówka, a szczególnie motyw związany ze statkiem Lusitania, wysoce debilna.

Przypuszczam, że wątpię, żebym brnął dalej w ten cykl (a Masterton nawalił już dwanaście tomów – trzynasty zapowiedziany), czyli chyba nigdy nie zweryfikuję czy zachwyty recenzenta z Esensji miały jakieś sensowne podstawy. I powiedzcie, jak mam lubić kryminały itp., skoro co za coś złapię – to wychodzi w najlepszym przypadku byle jakie czytadło? Subiektywnie Białe kości wyceniłbym pewnie ze trzy, góra cztery punkty, ale zważywszy na moją niechęć i do twórczości autora, i do kryminałów, trochę asekuracyjnie dam…

OCENA: 5/10.

G. Masterton, Katie Maguire, t. 1: Białe kości, tłum. P. Kuś, wydawnictwo Albatros, Warszawa 2016, stron: 384.



Zob. też:



Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

4 komentarze:

  1. Wysłuchałem którąś z części tego cyklu, bo się automatycznie załadowała, a łapy były zbyt brudne, żeby operować telefonem i dojechałem do końca. I było takie se. Po kolejne bym nie sięgnął, bo czytał Roch Siemianowski i było jak w telezakupach, mocno irytująco.
    Za to kilka jego horrorów łyknąłem jako nastolatek, leżąc zmożony grypą i były mocno schematyczne, przeplatane coraz to dziwniejszymi scenami seksu, a zakończenie, czy też ujawnienie, kto zabijał, z kosmosu/z dupy/ z sufitu/ niepotrzebne skreślić. Tyle tylko, że czytało się płynnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No dla nastolatka te jego horrory były OK. A wiesz, że ja mam dość dziwnie: z tych jego horrorów z jasnowidzem Harrym Erskine najbardziej lubię nie "Manitou", lecz "Dżina" - możliwe (po tylu latach słabo pamiętam), że tam najmniej Masterton nawtykał dziwnych elementów z różnych szafek.

      Usuń
    2. Pamiętam, że Manitou czytałem trochę później i wrażenia na mnie nie zrobiło. Nie przypominam sobie tytułu, gugle twierdzi, że "Sekta" i może tak. Ona nie miała nic nadnaturalnego, a była całkiem całkiem i pomysł miał fajny.
      Najbzdurniejszy z jego horrorów to chyba ten, co akcja w Warszawie się działa: "Dziecko ciemności", ale hołd krajowi przodków złożył.

      Usuń
    3. Do "Sekty" i "Dziecka ciemności" nie dotrwałem. Wymiękłem na cyklu "Wojownicy nocy", a konkretnie przerobiłem dwie części ("Wojownicy Nocy" i "Śmiertelne sny") - to było coś dziwnego: nieilustrowane komiksy :D

      Usuń