Kolejna w ofercie Maga rzecz wtórna do bólu. Mój promotor żartował, że jak rżniesz z jednej pracy – popełniasz plagiat, jak z dwóch – robisz kompilację, jak z trzech – to już piszesz samodzielną pracę. Kristoff zrobił kompilację – przeżuł, przetrawił i wydalił Wiedźmina oraz serial Van Helsing.
Bo co Wam przypomina bohater – bękart, odmieniec od dziecka szkolony do zwalczania potworów w obronie ludzkości? Posługujący się odpowiednikiem wiedźmińskich eliksirów (nie pitym, lecz palonym), po którym oczy robią się czerwone? A do tego korzystający w walce z potworami ze srebra, pewnej formy magii i miecza wręcz stworzonego do zabijania potworów? Szkolony w tym celu przez starszych odmieńców w fortecy położonej na uboczu? Jako dorosły, zgryźliwie żartobliwy? Ba, nawet znajdujący coś w rodzaju swojej Ciri... Aaa, nie ma na imię Geralt, lecz Gab (Gabriel).
Ale Kristoff sroce z pod ogona nie wypadł – parę książek był już w życiu popełnił, więc coś tam pozmieniał. O, np. chciał, żeby było mhocznie. I tak dumał i dumał, jak ten mhok wprowadzić, aż mu się przypomniał serial Van Helsing – postapo, w którym ziemię opanowały wampiry. To też zrobił postapo z wampirami, tyle że zamiast realiów ala XX wiek, mamy quasi-średniowiecze. Przerobioną Vanessę Helsing, też znajdziecie.
Oj, przepraszam – są jeszcze elementy z trzeciego dzieła (czyżby książka Kristoffa awansowała na samodzielną pracę?). Tad Williams: Pamięć, Smutek, Cierń. Z tej trylogii zarżnął dwa elementy. Pierwszy: Gimbaza Wybraniec – Typ Pierwszy z elementami Typu Drugiego Podtyp Trzeci :D Tak, to wspomniany Gab. Ale kiedy powieść się kończy, Gab ma już lat trzydzieści dwa, więc wypada z roli Gimbazy Wybrańca – i tu sobie Kristoff wprowadza drugiego.
Mag od razu puścił dwa wydania... |
Oczywiście, Gimbaza Wybraniec musi mieć drużynę – i ta też jest: jest wojownik, jest kapłan-czarodziej, jest kapłanka-wojowniczka, jest bard, jest barbarzyńca (tym razem bez jaj, dlatego go/ją kopią po „piczce” – nie żartuję, proszę sprawdzić na stronie 477), wreszcie jest element obcy gatunkowo. Z samym Gimbazą Wybrańcem, jak w mordę strzelił – siedem sztuk, czyli tyle, ile być powinno. W takowej drużynie jeden członek powinien nie do końca być godny zaufania. Jest. Normalnie, drużyna, jak się patrzy – wprost z satyrycznych porad znanych z cyklu Jacka Chalkera o Tańczących Bogach.
Można by spytać: a skąd wiesz, że rżnął akurat z Williamsa, a nie np. z Eddingsa? Bo to Williams wprowadził do fantasy religię, którą można określić jako quasi-chrześcijaństwo. I takową religię mamy w Wampirzym cesarstwie.
Nie wiem czy samą formę opowieści Kristoff wymyślił osobiście czy też zerżnął – jakoś miałem wrażenie, że czytam Wywiad z wampirem à rebours: nie człowiek przepytuje wampira, a wampir człowieka.
A na bolesnej wręcz wtórności, nie kończą się wady tegoż powieścidła. Sceny seksu wpadają albo w zabawną grafomanię (Miałem na czubkach palców wszystkie jej tajemnice – str. 607; co czytam to zdanie, to parskam śmiechem), albo w pornograficzną dosłowność. I to wszystko napisane od razu pod Netfliksa – Murzyni, wątki LGBT, kapłani-pedofile. Do tego sporo wodolejstwa – w moim egzemplarzu brakowało ponad trzydzieści stron; w niczym to nie przeszkodziło w lekturze.
Ma Mag dar wynajdywania producentów wtórnej kupy – Ryan, Gwynne, Kristoff... Z tej trójcy Kristoff jest najlepszy literacko, co nie znaczy, że dobry. Ale jeśli na nich Mag zarabia na wydawanie Uczty Wyobraźni, to dejcie im Swarogu i Twarogu jak najwięcej amatorów kupy.
Obróbka redaktorska lepsza, niż w przypadku Gwynne (inny redaktor, także inni tłumacze), korekta – do czego Mag zaczyna nas przyzwyczajać – taka se (np. mamy doby kolor – str. 744 – kontekst wskazuje, że chodzi o dobry; w innym miejscu – str. 693 – brakuje myślnika przy wypowiedzi); korektorka ta sama co przy książkach Gwynne.
Tak co do tłumaczenia, to zastanowiła mnie jedna z opinii na Lubimy Czytać – osoby, która czytała tę książkę w oryginale:
w Empire of the Vampire pojawia się niezliczona ilość postaci, reprezentujących różne kasty społeczne i każda z tych postaci mówi inaczej... więc mamy „poprawny” język, mamy mowę stylizowaną na dawną, mamy mowę „panów i lordów”, mamy coś co wygląda jak pijacki bełkot starych Irlandczyków, mamy religijne sentencje i WIELEEEEE innych...
To w naszym przekładzie tego nie ma, wszyscy mówią tak samo.
Ze spraw technicznych: to któraś książka Maga, w której widzę takie dziwaczne (niekonsekwentnie stosowane) „t” – już kiedyś z kimś tu rozmawiałem, że to wkurzające i rozpraszające przy czytaniu:
Podsumowując: przeżuta papka, wtórna do bólu, okraszona ideolo ala Netflix. Jednak sprawnie napisana, więc maksymalna ocena za tego typu „dzieło”:
OCENA: 5/10.
J. Kristoff, Wampirze cesarstwo, t. 1: Wampirze cesarstwo, tłum. M. Strzelec i W. Szypuła, wydawnictwo Mag, Warszawa 2021, stron: 896.
To niekonsekwentne łączenie t to kwestia fontu: są takie, w których niektóre konfigurację liter są niestandardowe. Mnie nie przeszkadza w sumie, ważne żeby font ogólnie był czytelny.
OdpowiedzUsuńPanie, to Kristoffowe ideolo jest starsze od Netflixa 😛 po Twojej recenzji widzę, że od czasu "Nibynocy" ogólnie nic się u tego pana nie zmieniło: żenujące opisy seksu są, gimnazjalny bohater nibydorosłej powieści jest, próba utwierdzenia czytelników że czytają książkę dla dorosłych poprzez przemoc i seks li i jedynie też jest. Tak że szkoda czasu xD
Z tym żenującymi scenami seksu w "Wampirzym cesarstwie" to się nie zgodzę - tu poszedł w stronę niedopowiedzeń, zastosował pewne środki stylistyczne i jest dużo mniej dosłowny niż w "Nibynocy".
UsuńCzyli autor się jednak czegoś nauczył w międzyczasie. To dobrze o nim świadczy.
UsuńGłodna Wyobraźnia
UsuńWierzę, że we wcześniejszych książkach Kristoffa te opisy seksu mogły być jeszcze gorsze (nie czytałem, stąd nie mam porównania), ale to nie znaczy, że tu są dobre.
Moreni
Jeszcze trochę się douczy, to może osiągnie poziom Pilipiuka :D
Czyżby ten brak części książki, to stary, peerelowski zwyczaj zapominaniu w drukarni o jednym czy dwóch arkuszach wydawniczych? Jeszcze teraz, gdy kupię jakieś książki z 70-80 lat XX, przeglądam je w obawiając się takich braków, albo czystych niezadrukowanych stron.
OdpowiedzUsuńZdaje się, że tak - brakowały 32 strony, a w drukarni jedzie ósemkami, więc tak to wygląda, jakby jeden "zeszycik" nie trafił na swoje miejsce.
UsuńDobrze jest wiedzieć, czego nie dotykać nawet kijem. Ale szacunek za to, że dotrwał pan do ostatniej kropki.
OdpowiedzUsuńA to zależy czego szukasz - jeśli rozrywki nie zmuszającej do myślenia, to WC (fajny skrót :D) się nada. Czasami mam ochotę na takie odmóżdżające coś.
UsuńKupiłam sobie, bo ładne to całkiem i chciałam zamówić więcej, niż dwie książki, a temat mnie interesuje sam w sobie. Poza tym autora nie znam, warto czasem sprawdzić. Ale jak widzę, bardzo pozytywnie to się raczej nie zaskoczę. XD
OdpowiedzUsuńRaczej nie - sztampa, zrzynki.
UsuńNajwyżej się dowiem, jak słabą mam konkurencję na rynku. xD
UsuńA co, napisałaś coś o wampirach?
UsuńNie użyłabym czasu dokonanego. XD Ale no próbuje, 10,6 arkusza sobie jest, a co wyjdzie to kto to wie. Na razie się bawię, ale trochę mi stoi projekt.
UsuńZnaczy, nowy "Zmierzch"? :d
UsuńA nie, romansu ma razie jako takiego wcale nie mam. XD
UsuńDobra, bo przyszła mi do głowy odpowiedź, ale pewnie byłaby mizoginiczna :D
UsuńXDD Ale nie przeczę, nie mam zamiaru robić sobie pod górkę i zaczynać od nie wiadomo czego. Zwłaszcza że mi też brakuje dobrej komerchy na rynku cały czas.
UsuńAle ładnie i wieloznacznie napisałaś o WC na lubimyczytac:
Usuń>Kristoff stworzył klocek<
:D
Kurka, a widziałam, że ktoś to chwalił i zaczęłam się zastanawiać, czy może jednak nowy hajp na wampiry jest nieco lepszy niż sparklące Edwardy. No, ale czytałam wcześniej "Tancerzy Burzy" tego autora - było poprawnie, nawet pomysł ciekawy, ale tyłka nie urywało.
OdpowiedzUsuńPanie, a "Dzieci ziemi i nieba", kiedy będą? Bo wyjątkowo już przeczytałam.
No nie, WC od Edwardów jednak jest lepsze. Ale to żaden wyczyn, bo od Edwardów niemal wszystko jest lepsze.
UsuńCo do Kaya, to chyba sobie zrobię maraton - w końcu "Dzieci ziemi i nieba" to ten sam, świat co "Lwy Al-Rassanu", "Sarantyńska mozaika" i "Ostatnie promienie słońca". Zysk kupił też prawa do prequelu do "Dzieci ziemi i nieba" - "A Brightness Long Ago", tylko ciekawe kiedy nam wyda...
Skoro bohater nazywa się Gabriel (jeśli leje maszkarony batem to na 100%) to autor grał w Castlevania: Lords of Shadow :D
OdpowiedzUsuńTeż tak myślałem - Gabriel Belmont z Castlevanii, to dość podobny bohater. Ale czy Gab skończy jak on - zobaczymy w kolejnych tomach.
UsuńCzyli omijać szerokim łukiem ;) Tak właśnie myślałam, ale ostatnio zobaczyłam toto w wielu podsumowaniach w stylu "najlepsze fantastyczne książki roku" i zaczęłam się zastanawiać, czy jednak się za to nie zabrać, więc dziękuję za wartościową recenzję, która powstrzymała mnie przed popełnieniem straszliwego błędu ;)
OdpowiedzUsuńTo jest książka, która może się podobać osobom mało zorientowanym w gatunku - jeśli nie dostrzegą wtórności, to z wad zostaje tylko ten grafomański seks, a świat (choć tylko częściowo Kristoffa) fajny, odpowiednio ponury (choć pewnie głupi, bo sądzę, że iluśletnia ciemność przyniosłaby znacznie poważniejsze zniszczenia). Bohater - nawet, nawet, w końcu to trochę Wiedźmin, a Wiedźmin jest fajny :D
UsuńAle sam czasami lubię wciągnąć coś odmóżdżającego i znajomego (zasada inż. Mamonia), więc pewnie kupię kolejne części cyklu.
Błędnie to dzieło uznałeś za kompilację. Skoro autor przeżuł, prz we trawił i wydalił "Wiedźmina" i serial "Van Helsing", to (biorąc pod uwagę ilość tomów cyklu oraz nie tylko odcinków, ale i sezonów serialu) miałeś do czynienia z pracą nie tylko samodzielną, ale nawet bardzo samodzielną, może nawet wybitnie samodzielną. Bo to wiesz, w literaturze wszystko już było.
OdpowiedzUsuńWszystko było, ale wszystko można twórczo wykorzystać, a tu twórczo to nie jest :D
UsuńOj, zdecydowanie bym Ci tej książki nie poleciła - bo Kristoff od pierwszej swojej trylogii właśnie kompiluje i przerabia znane motywy oraz pisze dla rozrywki czytelnika, a ty chyba jednak nie na nią stawiasz w lekturach. Ale w tym naprawdę poczynił postępy warsztatowe, przynajmniej tyle trzeba mu przyznać. No i ja też dostrzegłam tu przerobione Kaer Morhen :)
OdpowiedzUsuńPrzerobione Kaer Morhen, tylko głupiej (świat też tak zrobił - jak w Van Helsing, tylko głupiej). Bo nie jest mądre wrzucać do jednego ośrodka nastolatków płci obojga i oczekiwać, że z tego nie będzie romansów (co wie każdy, kto był w internacie lub akademiku). W Kaer Morhen jednak byli tylko chłopcy (a jak przybyła Ciri, to chłopców już nie było).
UsuńCzy nie napisałbyś czegoś o standardowych elementach fabularnych,postaciach,konstrukcji świata, które są generyczne dla fantasy?
Usuń