Lekkie i bardzo klasyczne fantasy. Z niewielką ilością ideolo – ot tylko tyle, żeby akolici woke-realizmu psów na nim nie wieszali. Pominąwszy tę kropelkę woke, można by sądzić, że powieść powstała w tych samych czasach, w których debiutowali Tad Williams, J. V. Jones czy C. S. Friedman (czyli druga połowa lat 80. lub pierwsza lat 90. ubiegłego wieku).
Nieprzypadkowo właśnie te nazwiska przywołałem, bo wiele łączy Epokę mitu z dziełami wspomnianej trójki, choć niekoniecznie z debiutanckimi, bo w przypadku Williamsa to raczej cykl Cień, a nie trylogia Pamięć, Smutek, Cierń, w przypadku Friedman zdecydowanie Trylogia Magistrów, a nie Trylogia Zimnego Ognia, a jeśli chodzi o J. V. Jones, to bardziej cykl Miecz cieni, niż trylogia Księga Słów.
Ciekawe, że Sullivan wziął sobie za wzór starą, dobrą epicką fantasy, a nie współczesne YA-ideolo. Tym samym nie dostaliśmy Mary Sue w wieku gimnazjalnym, nie dostaliśmy trwającego dwie trzecie tomu szkolenia, nie dostaliśmy szczeniackich romansów, a wątek homoseksualny (no to jednak jest obowiązkowe) wygląda nader skromnie.
Epoka mitu jest związana z wcześniejszymi książkami Sullivana o Riyrii, z tym że można ją czytać niezależnie, bo to bardzo odległy czasowo (o ile dobrze pamiętam, chodzi o tysiące lat) prequel. Tym samym ludzie żyją nie w quasi-średniowieczu, lecz w quasi-epoce kamienia – nie znają jeszcze brązu, nieliczne ich narzędzia metalowe są z miedzi. Nie ma państw, nawet nie bardzo są plemiona, najwyższym stopniem organizacji jest klan.
Ale ludzie nie są jedynymi istotami inteligentnymi, bo tych jest całkiem sporo. Są olbrzymy, są gobliny, słyszymy o Dhergach (odpowiednik krasnoludów – żyją pod ziemią, są świetnymi kowalami, oczywiście znają żelazo). W powieści pierwsze skrzypce – obok ludzi – grają jednak elfopodobni Fhrejowie (bardziej przypominający Sithów Tada Williamsa z cyklu o Osten Ard, niż tolkienowskie, klasyczne elfy), niby bardzo rozwinięci cywilizacyjnie, ale jakoś wciąż siedzą w epoce brązu.
Ludzie uważają Fhrejów za bogów, bo wszak żyją tak długo, że dla Homo sapiens są jak nieśmiertelni. A elfopodobni z tego korzystają. W każdym razie do momentu, w którym zaczyna się ta powieść, a zaczyna się od zabicia Fhreja przez dwóch ludzi: Raithe z klanu Dureya i Malcolma, niewolnika Fhrejów. No to teraz trzeba czekać na odwet „bogów”. Jednak – czego, oczywiście, ludzie nie wiedzą – Fhrejowie nie są monolitem, dzielą się na różne szczepy, które niekoniecznie się lubią, do tego polityka też gra swoją rolę.
Ciekawostka: kraina „bogów” leży na północy i jest przynajmniej w założeniu niedostępna dla ludzi (poza niewolnikami). Takie umieszczanie zagrożenia jest prastare; w antyku i średniowieczu północ była symbolem kraju barbarzyńców (nieprzypadkowo Ibrahim ibn Jakub nazwał naszego Mieszka królem Północy). I ten status północy przerywany był chyba dwa razy. Po raz pierwszy w XIX – początkach XX wieku, kiedy zagrożenie lokowano raczej na południu (co pewnie miało związek z nie do końca poznaną, tajemniczą i groźną Afryką – Conan Howarda, żeby przeżywać straszne przygody zazwyczaj musi udawać się na południe; Salomon Kane tegoż autora najczęściej operuje w Afryce; podobnie Allan Quatermain z cyklu Henrego Ridera Haggarda). Po raz drugi w XX wieku – okresie strachu przed „żółtym niebezpieczeństwem” i Związkiem Sowieckim (Tolkien umieścił Mordor na wschód od Gondoru). Ale to krótkie mody i wszystko wróciło na swoje miejsce: u Williamsa (cykl Cień), Martina (Pieśń lodu i ognia), Friedman (Trylogia Magistrów) czy Islingtona (Trylogia Licaniusa) zło lokowane jest jak należy na północy (we wszystkich czterech przypadkach za jakimiś zaporami izolującymi północ od świata ludzi).
Okładki: oryginalna (na której wzorowana jest polska, choć oryginalna, moim zdaniem, lepsza), niemiecka (cudaczenie z tytułami, częste u zachodnich sąsiadów) i rosyjska |
Jak widać, w kreacji świata Sullivan się nie napracował. Czy napracował się przy bohaterach? Jeszcze nie wiem, wszak to dopiero tom pierwszy, a nawalił sześć. W każdym razie, głównego bohatera nie ma, jest kilkoro bohaterów pierwszoplanowych. Mamy chyba masjasza (może nawet funkcja rozdzielona na kilka osób), mamy Prometeusza (znowu funkcja rozkłada się na kilku bohaterów).
Napisane to jest lekko, ale dość topornie. Sullivan wszystko wywala nam przed oczy na tacy, przez co nie było mi dane poczuć aury tajemniczości, zabrakło też jakichś zagadek, których rozwiązanie przykułoby mnie do lektury.
Czyta się leciuteńko – czytelnik wie, że jest u siebie: wszelkie punkty z klasycznej fantasy po kolei odhaczane. Przy czym Sullivan zastosował szlachetny umiar i nie mnoży wątków oraz bohaterów bez potrzeby. Wchodzi to łatwo, bez popitki. No i nie wkurza motywami z woke i YA-ideolo. Nie ma też jakichś wybitnych nielogiczności. Tempo odpowiednie. Jeśli szukacie klasycznej fantasy, to na pewno będzie lepszy wybór, niż Gwynne, Kristoff, Ryan, Kunag, a nawet Islington (jednak dużo słabsze od Williamsa, Jones czy Friedman). Jak dla mnie, Epoka mitu jest idealnym czytadłem. I idealną pozycją na początek przygody z literaturą fantasy.
Z tego wynikałoby, że polecam czytanie, ale jednak nie do końca – tak zajawię, bo coś napiszę za parę dni – Epoka mitu jest pierwszym tomem cyklu, a w kolejnym zdecydowanie różowo nie jest.
Jeszcze jedna, irytująca mnie rzecz. Zwróciliście uwagę na dziwaczną niekonsekwencję autora/tłumacza? Z jakiego powodu nazwy owych „ras” są pisane to małą (ludzie, olbrzymy, gobliny), to znowu niepoprawnie wielką literą (Dhergowie, Fhrejowie)? Djabli wiedzą skąd ta maniera.
Za ten tom mocna szóstka.
OCENA: 6/10.
M. J. Sullivan, Legendy Pierwszego Imperium, t. 1: Epoka mitu, tłum. A. Hałas, wydawnictwo Mag, Warszawa 2023, stron: 480.
Tu o tomie 2:
Zob. też:
Jestem świeżo po lekturze i czytało mi się tak sobie. Dwie rzeczy mi się za to wybitnie nie spodobały.
OdpowiedzUsuńPierwsza to bufonada autora już w przedmowie, bo on, to wiecie Państwo, WIELKI PISARZ, on nie tak jak wszyscy, po jednym tomie pisze i wydaje, on jak skończy cały cykl, to dopiero uderza do wydawcy i kunszt jego podziwiajcie narody. Tu mi się lampka zapaliła ostrzegawcza.
Druga: czy to człowiek - wojownik, rolnik, były niewolnik, czy też fhrej (bóg wszakże) - mag, wojownik, polityk itp. - każdy z nich wykazuje się niebywałą i prawie równą sobie elokwencją, jakby wszystkich od pierwszej klasy podstawówki aż do matury uczyła ta sama polonistka.
Nie mam ochoty na kolejny tom.
A co to "Pamięci, Smutku i Ciernia" to jak miło wspominam, tak nie mogę wybaczyć "Serca Świata Utraconego". Nie mogłem doczytać do końca przez dialogi niektórych postaci, stylizowany na jakąś dawną mowę. Koszmar. Wątpię, by to wina autora była, obstawiam tłumacza. Przez to "Korona z czarodrzewu" też leży i się kurzy.
"Serce świata utraconego" było spaprane przez tłumacza, dlatego "Korona z czarodrzewu" wyszła ponad rok później, niż była zapowiadana - przeszła porządną redakcję + zatrudniono konsultanta terminologicznego.
UsuńCo do Sullivana - wstęp sobie pominąłem, nie przeczytałem :D Kolejny tom jest naprawdę słaby, więc porzucenie tego cyklu nie jest złym pomysłem.
Mam podobną opinię. Z tą różnicą, że 1 tom sprawił mi sporo radości, akurat miałam chęć na historię tego typu. 2 tom czytało się gorzej, dotarło wtedy do mnie, że to taka sztampowa historia w amerykańskim stylu. Przeczytałam tom 3 i na tym kończę przygodę z tą seria. Jest niezła, warto przeczytać, jeśli chcemy coś lekkostrawnego, ale zdecydowanie nie wysadza z papci.
OdpowiedzUsuńCzyli trzeci nie jest lepszy od drugiego?
UsuńWg mnie był lżejszy do czytania, nie czytało mi się go tak topornie jak tom 2. Ale też przegadany, kilka razy mamy nawet opisaną tę samą sytuację , tylko że z różnych punktów widzenia :p Zakończenie trochę dziwne, ale może postać tego jasnowidza jest lepiej wytłumaczona w kolejnych tomach. Cześć wątków kończy się w tej książce, bo autor początkowo planował trylogię.
UsuńA czytałaś inne książki Sullivana, te o Riyrii?
UsuńNie, nie czytałam Ryirii.
UsuńTo teraz się zastanawiam, ale na razie jakoś nie mam ochoty na powrót do Sullivana.
Usuń"Po raz pierwszy w XIX – początkach XX wieku, kiedy zagrożenie lokowano raczej na południu (co pewnie miało związek z nie do końca poznaną, tajemniczą i groźną Afryką – Conan Howarda, żeby przeżywać straszne przygody zazwyczaj musi udawać się na południe"
OdpowiedzUsuńW starożytnej Grecji była Hyperborea, która nie była tam barbarzyńskim zagrożeniem z północy. Ale Howard (i Clark Ashton Smith) też o niej pisał w swojej historii świata i chociaż w jego opowiadaniach z Conanem nie pojawia się chyba jako zagrożenie, to u Sprague de Campa i Cartera już tak (w opowiadaniach "The Thing in the Crypt", "The Lair of the Ice Worm" i "The Witch of the Mists"), tak samo w komiksach Cary'ego Norda i Kurta Busieka (w pierwszym wydaniu zbiorczym: THE FROST GIANT'S DAUGHTER AND OTHER STORIES). Mieszkańcy tej krainy są tam przedstawiani jako mocno zhierarchizowani. Elita to wysocy, nihilistyczni magowie, którzy zamykają się w potężnych twierdzach i otaczają licznymi niewolnikami.
Polecam o Hyperborejczykach:
Usuńhttps://wydawnictwo.kul.pl/strona-glowna/4546-hyperborejczycy-w-historii-hagiografii-europy-polnocno-zachodniej-i-skandynawii-miedzy-koncem-zvi-a-poczatkiem-xx-wieku.html
No, brzmi jak miły, rozrywkowy light reading do poduchy :O
UsuńNo może to nie jest lekka i przyjemna rzecz, ale dla mnie nader pożyteczna :D
UsuńNie czytałem tego, więc może to rzeczywiście jest inteligentna i pożyteczna książka, ale jakbym w prawdziwym życiu spotkał kogoś kto chciałby mi opowiadać jak wielkie mocarstwa wykorzystują antyczne grecko-rzymskie wizje do budowanie nowożytnych koncepcji geopolitycznej hegemonii, to nagle bym sobie przypomniał, że miałem zrobić coś ważnego i muszę iść, a potem bym się starał nie spotykać tej osoby zbyt często.
UsuńTo jak coś w stylu: wpływowi konserwatywni chrześcijanie są bardzo zainwestowani w sytuację Izraela, bo Żydzi w Ziemi Świętej oznaczają szybszą paruzję. Potem taki temat się rozwija i zaczyna się robić "grubo".
"kto chciałby mi opowiadać jak wielkie mocarstwa wykorzystują antyczne grecko-rzymskie wizje do budowanie nowożytnych koncepcji"
UsuńNie chodzi o koncepcje współczesne, tylko te z XVI - pocz. XX w. Obecne głównie w Szwecji (XVI-XVIII w.) i Niemczech (XVIII-XIX w.). No i Hyperborea nie była koncepcją wyłącznie antyczną, była żywa w średniowieczu i nowożytności.