Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 13 lipca 2025

Anton Hansen-Tammsaare, Nowy Piekielnik z Czartoryi

Chyba jeszcze nigdy czegoś takiego nie czytałem. Fantasy plus satyra – rzecz częsta, ale Hansen-Tammsaare doprawił to jeszcze naturalizmem w stylu Zoli. Dodać do tego piękny, choć prosty język i mamy perełkę. Kolejną z maleńkiej Estonii, choć tym razem dość już leciwą – pierwsze wydanie z 1939 roku.


Nazwisko autora pewnie większości czytelników jest zupełnie nieznane. W PRL wydano dwie jego książki, druga to Wargamäe, przy czym jest to tylko pierwsza część pięciotomowej sagi Tode ja oigus, co więcej – przekład był nie z języka oryginału, lecz z niemieckiego. A w Estonii Hansen-Tammsaare to klasyk pokroju pewnie naszego Reymonta; rok po roku łapie się do pierwszej dziesiątki najpopularniejszych pisarzy.

Hansen-Tammsaare urodził się w 1878 roku w rodzinie chłopskiej – biednej, wielodzietnej (dwanaścioro potomstwa), ale nie ciemnej (np. prenumerowali gazety, czego większość estońskich chłopów nie robiła) i z ambicjami (mimo biedy, posłali Antona na studia prawnicze). Pierwsze wiersze pisał już jako trzynastolatek, w szkole średniej zaczął tworzyć również prozę. Jako dojrzały pisarz był pod wpływem Fiodora Dostojewskiego, Johanna Wolfganga von Goethe, Knuta Hamsuna (norweski noblista) i… Edgara Allana Poe. Zmarł 1 marca 1940, dwa i pół miesiąca później (17 czerwca) jego ojczyzna została opanowana przez Sowietów, którzy okupowali ją przez ponad pół wieku.

To teraz do rzeczy, o Nowym Piekielniku.

Bez wątpienia znacie opowieść o tym, jak Bóg wysłał swojego syna na Ziemię, żeby stał się człowiekiem i odkupił nasze grzechy. Minęło 1930 lat z niewielkim hakiem i Pan Bóg zaczął mieć poważne wątpliwości co do ludzi – czy to nie jest projekt z jakimś defektem, czy człowiek w ogóle jest w stanie się zbawić. Trzeba to sprawdzić, a jeśli okaże się, że nie jest w stanie, to „wycofać” projekt tak, jakby ludzie nigdy nie istnieli, nawet dusze już zmarłych znikną z nieba i piekła.

Bez dusz? Straszna wizja dla Piekielnika (Czemuż to umyśliliście puścić mnie z torbami? Czemu to wykreślacie piekło jako takie z gospodarki światowej? Chyba nie dałem po temu żadnego powodu). Ale jest nadzieja: niebiańska góra daje ludzkości ostatnią szansę. Tym razem na Ziemię zostanie wysłany diabeł, który ma stać się człowiekiem i własnym życiem wykazać czy zbawienie jest osiągalne. Brzmi jak satyra? I tym początkowo jest.

W Sowieckim Sojuzie w 1964 roku powstała ekranizacja Nowego Piekielnika. Ilustracje w tekście to kadry z tego filmu

Ale książka ewoluuje, przybliża się wręcz do naturalizmu w stylu Zoli. Opowieść o wykorzystywaniu człowieka przez człowieka, o braku skrupułów, o chciwości, o ciężkiej doli ubogiego estońskiego chłopa.

Piekielnik (oryginalnie Vanapagan, czyli Stary Poganin) z estońskich podań ludowych jest bardzo silny, nie jest egoistyczny, nie jest sprytny i nie jest wrogo nastawiony do ludzi. I ludzie do niego też nie, to taki trochę kum z sąsiedztwa, którego czasem zaprasza się na uroczystości, a czasem on zaprasza ludzi (ale goszcząc u niego nie wolno się pomodlić, bo wtedy jedzenie na suto zastawionym stole zmieni się w… gówno). Istnieje nawet podanie, w którym chłopka własną piersią karmi dziecko Starego Poganina. Bo tak, estoński diabeł ma rodzinę. A ten konkretny, z powieści Hansena-Tammsaare, przypomina nieco naszego z podań ludowych – głupi czart zmuszony służyć cwanemu chłopu.

„Nasz” Piekielnik wraz z żoną, już jako ludzie – Jürka i Liseta, udają się na Ziemię, konkretnie trafiają do estońskiej wsi. Samowolnie zajmują opuszczone gospodarstwo, którego poprzednim właścicielem był niejaki Stary Piekielnik (czyżby więc było to drugie podejście do zbawienia diabła?). Ale, żeby ożywić gospodarstwo, trzeba mieć sprzęt i inwentarz, a tego przybysze z Piekła nie mają, pieniędzy też nie mają. Jürka zadłuża się u sąsiada, Antsa, z którym później się zaprzyjaźnia, a w każdym razie tak mu się zdaje.


Jak wspomniałem, mamy głupiego diabła, ale „głupi” nie do końca oddaje stan jego intelektu, bo to wręcz na pograniczu upośledzenia (możliwe, że to wrażenie wywołane naiwnością bohatera, a ta z kolei swoje źródło ma w różnicach kulturowych między Piekłem a estońską wsią). Do tego Jürka jest pochłonięty głównie jednym: swoim zbawieniem (tu proszę pamiętać, że Estonia to kraj protestancki, więc i droga do zbawienia musi być protestancka). Nie bardzo też umie kłamać, więc bez problemu opowiada wszem i wobec o swoim piekielnym pochodzeniu. Jak sami pewnie przypuszczacie, człek mający opinię tumana i naiwniaka, do tego chyba chorego psychicznie, jest dobrym materiałem na „frajera”, którego można wykorzystywać. A czytelnik zastanawia się: kto tu naprawdę jest diabłem – diabeł czy człowiek?

Na „deser” mamy jeszcze interesujące, trącące filozofią i teologią, rozmowy bohaterów z pastorem.

Czy Jürka dostąpił zbawienia? A to już musicie przeczytać.

Co warto dodać – Hansen-Tammsaare napisał Nowego Piekielnika jako fantastykę, po czym jednak oddał do druku bez prologu i epilogu, co całkowicie zmienia wymowę: z fantastyki staje się opowieścią o jakimś wariacie wierzącym, że jest diabłem. Dopiero po śmierci autora znaleziono jego rękopis, w którym były te pominięte fragmenty. W całości opublikowano powieść w 1954 roku (niektóre późniejsze wydania estońskie też były pozbawione prologu i epilogu). Czy jako niefantastyka byłaby to lepsza książka? Przypuszczam, że wątpię. Byłaby to jedna z wielu naturalistycznych, chłopskich powieści, a na gruncie fantasty jest to wyjątkowo oryginalne.


Co trzeba oddać Estończykom, mają dar tworzenia takiej chłopskiej fantasy. Pewnie wynika to z tego, że są narodem chłopskim. Estonia od XIII wieku do 1920, a potem znowu od 1940 do 1991 była pod obcymi rządami, kolejno Duńczyków, Niemców, Szwedów, Polaków i Litwinów, znowu Szwedów, rosyjskiego caratu i rosyjskiej bolszewii. Tym samym nie powstała estońska elita – szlachta i mieszczanie byli elementem obcym etnicznie. Estoński był chłop i czasami duchowny.

Taką wsiową fantasy tworzy przecież też współczesna gwiazda fantastyki i w ogóle literatury estońskiej – Andrus Kivirähk. Sądzę, że dzieła Hansena-Tammsaare, a szczególnie właśnie powieść, o której piszę, miały na niego duży wpływ (w najnowszym estońskim wydaniu, z 2018 roku, Nowego Piekielnika z Czartoryi jest posłowie pióra Kivirähka). U obu mamy ciekawe przejście satyry w coś poważniejszego i niekoniecznie wesołego. Czyli byłby to zestaw: nauczyciel Hansen-Tammsaare i uczeń Andrus Kivirähk, i wiecie co: moim zdaniem, uczeń wcale nie przerósł mistrza (zresztą znalazłem niedawno zestawienie najlepszych estońskich pisarzy tłumaczonych na angielski – Hansen-Tammsaare dostał lokatę pierwszą, a Kivirähk dopiero dziesiątą).


Dawno nie czytałem książki, która dałaby mi porównywalną radochę. Jak wiecie, lubię fantasy, lubię naturalizm i lubię literaturę chłopską. Tu dostałem to wszystko, a do tego świetnie napisane. Dla mnie TOP 10 w fantastyce.

Co jeszcze warto dodać: polski tekst może już ciut archaiczny (jednak to pasuje do książki z lat trzydziestych ubiegłego wieku), ale wciąż bardzo dobry. I nie dziwota, bo przekładał Jerzy Litwiniuk (1923-2012), którego praca jest bardzo ceniona nie tylko w Polsce (bo tłumaczył z ośmiu języków: francuskiego, rosyjskiego, białoruskiego, ukraińskiego, górnołużyckiego, łotewskiego, fińskiego i estońskiego).

Polecam.

OCENA: 10/10.

A. Hansen-Tammsaare, Nowy Piekielnik z Czartoryi, tłum. J. Litwiniuk, Spółdzielnia Wydawnicza „Czytelnik’, Warszawa 1983, stron: 360.


Ugro-finnish fantasy:

Podobne fantasy:
Zob. też:

1 komentarz:

  1. Parę cytatów z powieści:

    Str. 93:
    – A kto wam ślub dawał?
    – My sami.
    – Gdzie?
    – W lesie.
    Dopiero teraz pastor zrozumiał, o czym tu mowa, i zapytał:
    – I to się stało jeszcze za życia twojej żony?
    – Tak, proszę jego wielebności.
    – Czy twoja żona wiedziała o tym?
    – No niby tak.
    – Czyżeście o tym mówili?
    – A jakże!
    – I takeście żyli we troje?
    – Ano nie, stara się pogniewała, rozchorowała się i umarła. Powiedziała, że lepiej będzie, jak pójdzie wprost do piekła. I poszła.

    Str. 112-113:
    W lesie niedźwiadki bawiły się przy zabitej matce, jeden wdrapał się na jej cielsko, drugi usiłował spędzić go stamtąd. I tak na przemian. Zabawa odbywała się w najlepsze. Bowiem choć matka zawsze dotychczas cierpliwie znosiła ich zbytkowanie, dzisiaj jednak przeszła samą siebie w cierpliwości, jakby jej na tym zależało. Tyle tylko, że głód zaczął dokuczać niedźwiadkom, a jeść nie miały co: sutki matczyne były puste i jakoś dziwnie zimne.

    Str. 127:
    – (...) I to zapamiętaj, że im mniej będziesz gadać, tym lepiej, bo ludzie większość słów rozumieją na opak. Oni i milczenie na opak rozumieją, ale to rzadziej bywa, więc im mniej, tym lepiej. Ino o zbawieniu swojej duszy możesz gadać, ile wlezie, bo nikt nie będzie tego brał na serio.
    – Ale ja sam biorę.
    – To jeszcze nic takiego, bo inni będą uważali, że to ino na pokaz. Ale w istocie to tak jest obecnie, że zbawiać swoją duszę to większy wstyd niźli wycierać nos palcami.
    – Ale ja wycieram.
    – Ja także – potwierdził Ants. – Ale nie wszyscy są tacy wybrani jak my.

    Str. 207
    Ona też miała nogi czarne jak święta ziemia, gdy się krzątała pomiędzy gumnem a oborą, i tak samo żywiła zazdrość i podziw dla tych, które stąpały jedynie po pokojach w białym fartuszku i eleganckich pantofelkach. Owszem, i ona chciała się tam dostać, ale się nie dostała, bo była na to za tępa, nieobrotna, niezdarzona, zdatna ino do brudnej i ciężkiej roboty.

    OdpowiedzUsuń