Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 12 czerwca 2022

S. A. Chakraborty, Miasto mosiądzu

Ojojoj i ojejej – jakie też rozczarowanie. A tak dobrze się zaczęło (miłe złego początki, lecz koniec żałosny...). Zapowiadało się na bardzo oryginalną fantasy, a finalnie wyszła enta opowieść o smarkatym Mesjaszu – kolejnym w spódnicy.

Zaczyna się bardzo dobrze: mamy wielkie arabskie miasto – Kair, przełom XVIII i XIX wieku. Wówczas Egipt należał do Turcji, ale właśnie jest okupowany przez armię Napoleona, stąd godzina policyjna itp. Główna bohaterka – samotna (choć jeszcze nie tak stara, żeby męża nie znalazła) uzdrawiaczka, szarlatanka i złodziejka, której głównym problemem jest zebranie kasy na czynsz. Wyjście do naprawdę fajnej opowieści.

Ale zaraz się skichało. Zaraz pojawia się dżin (zwany też zamiennie dewą – to z hinduizmu). Bohaterka dowiaduje się, że jest dżinijskiej krwi – i wyruszają do tytułowego miasta mosiądzu; oczywiście miasta dżinów. Dostajemy fragment będący opowieścią drogi (taki standardowy, ot jak z gry RPG – tu wypadła szóstka, to będzie atak, a tu trójka, to super kolacja). Co ciekawe, bohaterka informację, że jest dżinem przyjęła na luzie, wszak codziennie człowiek czegoś się o sobie uczy :D

No i miasto dżinów – polityka, intrygi i inne takie tam. I ja w tym mieście wcale nie czułem bliskowschodniego klimatu – czym te dżiny różnią się od elfów? Nawet uszy mają spiczaste. Aż mi się to skojarzyło z cyklem Holly Black (tym rozpoczętym Okrutnym księciem – nie czytałem tego czegoś, ale czytałem recenzje, więc może moje skojarzenie jest trochę od czapy, a może jednak nie).

Jest i wątek romansowy. Żywcem przeniesiony z literatury dla ociężałych intelektualnie kobiet (paranormal romance czy harlequin). Naturalnie jest ON – najmądrzejszy, najsilniejszy, tajemniczy, no i jest w nim taki rozkoszny mhoczny mhok.

Niestety, przez wiele stron akcja w mieście posuwa się w tempie rannego ślimaka – masa zamulacza. Brak jakichś zagadek, tajemniczości; ot bohaterka w rozmowach z wiedzowatymi ma wszystko wyłożone na tacy (nawet jeśli na raty).

Końcówka nieco poprawia moją opinię – wreszcie coś się dzieje. Ale poprawia nieznacznie.

UWAGA. Wysoka zawartość ideolo. Tak w wykonaniu autorki, jak i tłumacza. Autorka – co warto podać – jest muzułmanką-neofitką (powstrzymam się od wyrażenia opinii o ludziach Zachodu przechodzących na islam, ale nie jest to opinia pozytywna). I oczywiście dostajemy np. kłamstwo, że Egipcjanie-Arabowie są kulturowymi spadkobiercami starożytnych Egipcjan. No nie, wkład Arabów w tę cywilizację jest taki, że ją zniszczyli. A rzeczywistymi spadkobiercami są Koptowie – egipscy chrześcijanie, którzy do XIX wieku (a w niektórych przypadkach nawet do lat trzydziestych XX wieku) posługiwali się tym samym językiem, co starożytni Egipcjanie. Stosunek islamskich, egipskich Arabów do Koptów jest taki, że wciąż ich prześladują – czasem mniej (jak obecnie), czasem bardziej (jak jeszcze niedawno, zanim w Egipcie rozpędzono Bractwo Islamskie).

Mamy też stosunki w mieście mosiądzu ułożone na wzór amerykańskich miast okresu międzywojennego – tzw. szafici robią za prześladowanych Murzynów. Muszę dodawać, że jest też wątek LGBT, czy to rozumie się przez samo się? 

Ale tłumaczowi było za mało, więc postanowił podnieść poziom ideolo przez kaleczenie języka polskiego – wprowadził idiotyczne i niepoprawne feminatywy typu gościni czy świadkini (a czemu nie na wzór sędzi – gościa i świadka?).

Podsumowując: typowy produkt nurtu YA-ideolo, elementy bliskowschodnie nie tworzą bliskowschodniego klimatu, romans rodem z paranormal romance, szablonowa smarkata mesjaszka (że sam wpuszczę feminatywa, ale ten chociaż brzmi po polsku, a nie po plastikowemu – sztucznie), dłużyzny. Omijać.

Aaa, okładka fajna, ale to chyba za mało, żeby kupić dzieło S. A. Chakraborty.

OCENA: 4/10.

S. A. Chakraborty, [Daevabad], t. 1: Miasto mosiądzu, tłum M. Studencki, wydawnictwo We need YA (Grupa Wydawnictwa Poznańskiego), Poznań brak roku wydania [2021], stron: 588.



Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

11 komentarzy:

  1. A mnie się tam podobało. :P Są minusy, bo jest fragmentami przegadana i wydłużona niepotrzebnie, ale przynajmniej wątek romansowy jest poprowadzony w miarę logicznie i z głową, a nie na hip-hip-hurra (spotykają się i od razu się w sobie zakochują). A bohaterka zachowuje się raczej logicznie i nie pędzi w ramiona typa jak ćma do ognia. No i plusem jest dla mnie też to, że nie ma trójkąta miłosnego, który jest normalną rzeczą w tego typu książkach. Jak na YA, to jest naprawdę przyzwoicie napisana powieść.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do wątku romantycznego, skupiłem się raczej na cechach obiektu westchnień. Choć, moim zdaniem (ale co ja tam wiem, w końcu niewiele romansów przeczytałem), to dość standardowe - od niechęci do miłości.

      Tej, a trójkąt, a nawet czworokąt to chyba jest: bohaterka - dewa - książę nr 1 - książę nr 2.

      Usuń
    2. Z tymi księciami to jeszcze tak nie do końca romans, zostaje bohaterka i dewa. :) No ale fakt, trochę taka hate-love relacja to też oklepany motyw w YA.

      Usuń
    3. Nio. Ale nie będziemy za bardzo spojlerować :)

      Usuń
  2. Autorka chyba nie jest ortodoksyjna, skoro nie ma nic do lgbt :-) w każdym razie, dawno temu odstawilam wszelkie YA i widzę, dobrze zrobiłam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Muzułmanie i skrajna lewica mają sojusz, który ze strony lewicy jest ideologiczny, a ze strony muzułmanów taktyczny. Tak się utarło, że LGBT to skrajna lewica. Nie do końca słusznie, bo o ile jest to prawdą w odniesieniu do organizacji LGBT, o tyle nie jest prawdą wobec ogółu. W Europie zachodniej prowadzono badania preferencji wyborczych LGBT - wyszło, że rozkładają się po równo, mniej więcej 1/3 głosuje na lewicę, 1/3 na centrum, 1/3 na prawicę (często na nowoprawicę, którą lewica określa mianem populistów, skrajnej prawicy, a nieraz nawet faszystów - np. zamordowany przez skrajnego lewicowca holenderski polityk Pim Fortuyn był gejem, działaczem LGBT, a jednocześnie szefem takiej prawicowej organizacji).

      Co warto dodać, na lewicy prawa muzułmanów uważane są za ważniejsze od praw LGBT - w Szwecji organizacje LGBT kojarzone z prawicą zorganizowały paradę, która przeszła m.in. przez dzielnicę islamską, i tam LGBT zostali zaatakowani przez lewicowe bojówki. Zwróć uwagę na uzasadnienie lewicowców - przecież to dokładnie to samo co mówią u nas przedstawiciele prawicy:

      >To jawna manifestacja antymuzułmańska. To co robią geje w swoich łóżkach, to już ich prywatna sprawa<.

      W każdym razie, obecnie (bo w przyszłości raczej się to skończy) wygląda to tak, że muzułmanie i LGBT są sojusznikami, ale pod warunkiem, że LGBT trzymają się z dala od muzułmanów, ich dzielnic i rodzin.

      Usuń
  3. Dzień dobry, tu tłumacz, bardzo mi nieprzyjemnie, że feminatywy brzmią autorowi recenzji plastikowo. W takim razie odradzam czytanie dalszych tomów, bo w ostatnim pojawiają się kapitanka (piratów) i admirałka, a od tego to już wiadomo, smród plastiku jedzie, że hej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet nie miałem zamiaru po to sięgać (zresztą odnotowałem Pańskie nazwisko i raczej będą w ogóle omijał książki przez Pana tłumaczone, co przyjdzie mi tym łatwiej, że tłumaczy Pan głownie kaszanę YA-ideolo dla We need YA). Ale, w przeciwieństwie do pańskich wymysłów, kapitanka i admirałka nie brzmią sztuczno-idiotycznie, a do tego kapitanka od dawna jest poprawna - admirałkę też słowniki odnotowują.

      Choć znacznie bardziej podoba mi się feminatyw stosowany przez Feliksa Kresa - kapitana (analogicznie: admirala), jakoś tak zalatuje mi to językami romańskimi i Morzem Śródziemnym.

      Tak na marginesie, świadkini już była w języku polskim używana - w XIX wieku. I naturalna ewolucja języka ją odrzuciła.

      Usuń
  4. Ja z kolei nie wiem, czy Dewabad nie miał się kojarzyć raczej z Jerozolimą - dalszych tomów nie czytałam, ale zdaje się w którymś momencie wyznająca zoroastryzm mniejszość dochodzi do władzy i zaczyna gnębić resztę. Tylko że jakby Chakraborty pisała źle o Żydach, to by pewnie ją bardzo krytykowano. Niemniej, nie wiem, na ile to uprawnione. A - i trójkąt istotnie jest potem. Książę numer dwa - nie wiem, czy go liczyć, bo on został bohaterce poślubiony wbrew własnej woli (wszak kocha jej brata).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A może ci czciciele ognia, to nie zoroastrianie (parsyci) - wszak uznawani przez muzułmanów za jeden z Ludów Księgi (omyłkowo, bo Mahomet był ignorantem) - tylko znienawidzeni przez muzułmanów jazydzi? Znienawidzeni, bo uważani są za heretyków, czy bluźnierców, a nawet satanistów (jedno z imion jazydzkiego boga to Shaytan, a diabeł po arabsku to szaitan). Pamiętamy wszak los jazydów w irackich i syryjskich ziemiach opanowanych przez ISIS.

      Jazydyzm to religia synkretyczna, łącząca zoroastrianizm z islamem, chrześcijaństwem i dawnymi pogańskimi wierzeniami indoeuropejskimi (konkretnie głównie kurdyjskimi).

      Usuń
    2. Niestety, za mało wiem na ten temat, by rozsądzić, a i z książki już niewiele pamiętam, nawet gdybym o jazydach poszukała więcej informacji.

      Usuń