Powieść czy też mikropowieść, która w kolejnych wydaniach nosiła tytuł zgodny z oryginalnym: Planeta do kontaktu (Płanieta dlia kontakta). Rzecz dość już leciwa, bo z 1976 roku. Lektura nie boli, ale też nie zachęca do sięgnięcia po inne dzieła Gulakowskiego.
Kosmiczny statek lecący w nadprzestrzeni ulega dziwnej awarii. Cało z tego wychodzi tylko czterech bohaterów, którzy w kapsule ratunkowej dostają się na tytułową planetę, gdzieś daleko, daleko od Ziemi. Planeta pozornie jest pozbawiona życia, ale czy na pewno?
Bohaterów, zapewne z premedytacją, autor stworzył takich bez przeszłości, bez psychologii, nawet ich imiona są używane nader rzadko; zwani są od profesji: Doktor, Fizyk, Cybernetyk i Praktykant. Bo bohaterowie niespecjalnie interesowali Gulakowskiego, dla niego najistotniejsze było zaprezentowanie swojej wizji pierwszego kontaktu.
Niedawno czytałem na LubimyCzytać opinię o jakiejś książce, chyba Arthura C. Clarke (to nie jest dosłowny cytat, ale oddaje sens): dawni twórcy science fiction odwoływali się do naszego rozumu, a współcześni odwołują się do naszych emocji. I coś w tym jest, a książka Gulakowskiego może robić za przykład tej starej fantastyki. I chyba to wyjaśnia, dlaczego nie byłem wielkim fanem hard SF sprzed 1980 roku. Takie mam wrażenie, może błędne, że owa SF tworzona była głównie przez ludzi o wykształceniu ścisłym lub przyrodniczym dla ludzi o takim samym wykształceniu lub zainteresowaniach, a humanista nie bardzo miał tam co szukać.
Planeta 412 bis nie jest pozycją jakoś wybitnie trudną do ogarnięcia, naszpikowaną fachową terminologią lub pseudonukowym bełkotem (może dlatego, że autor był geologiem, a nie np. fizykiem). Nie, no to jest raczej proste. Ale widać, że autora najbardziej interesuje stworzenie oryginalnego świata, oryginalnych Obcych i oryginalnej wizji pierwszego kontaktu. Fabuła poza te elementy rzadko wybiega, a bohaterowie są tylko figurami.
Początkowe partie, te po awarii statku, nawet mnie wciągnęły, ale po wylądowaniu na planecie moje zainteresowanie zaczęło topnieć. Ani ci Obcy, ani kontakt z nimi nie zrobiły na mnie większego wrażenia, a poza tym powieść niemal nic nie oferuje. Moje zainteresowanie wróciło na moment, kiedy było już wiadomo o co tu biega i kto za tym stoi, ale w końcówce znowu wyparowało. Choć akurat pod koniec mamy jakąś próbę odwołania się do naszych emocji, lecz nie jest to udana próba.
Co dobrego: choć to pozycja z czasów słusznie zdechłego Sowieckiego Sojuza, to jest wolna od ideologii.
Wydania Solaris (2019) i Stalker Books (2020) |
A tak na początku napisałem: powieść czy też mikropowieść, bo ma to około trzydziestu tysięcy słów i ponad dwieście tysięcy znaków. Licząc wyrazy mamy coś, co Anglosasi zwą: novella, ale licząc znaki chyba rzutem na taśmę przekracza ramy mikropowieści z niektórych polskich definicji (widziałem taką, że mikropowieść jest do 180 tysięcy znaków, ale np. Pilipiuk twierdzi, że granicą jest 120 stron, czyli 216 tysięcy znaków).
No nie narobiła mi ta książka apetytu na kontynuowanie znajomości z panem (czy też towarzyszem) Gulakowskim. Ale może bym jeszcze coś spróbował – Rosjanie twierdzą, że najlepszym jego dziełem jest trylogia o inspektorze Rotanowie; chciałem to przeczytać, ale nie będę kupował na papierze, a Stalker Books ebooki tego autora wydaje nader dziwacznie. Otóż SB (paskudny akronim) wydało trzy cykle Gulakowskiego na papierze, ale w ebookach wszystkie niekompletnie:
Cykl o Rotanowie (Pora mgieł) – z trzech tomów w ebookach dostępne dwa, brakuje pierwszego.
Cykl Obca planeta – z trzech tomów w ebooku tylko jeden, środkowy.
Dylogia Labirynt światów – w ebooku tylko tom pierwszy.
Nie ogarniam logiki stojącej za takim wydawaniem, a fragmentu cyklu kupować nie będę.
Co do Planety 412 bis na koniec się powtórzę: czytanie nie boli, ale też nie kręci.
OCENA: 5/10.
J. Gulakowski, Planeta 412 bis, tłum. T. Gosk, wydawnictwo Iskry, seria: Fantastyka Przygoda, Warszawa 1979, stron: 166.
Zob. też:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz