Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 8 września 2024

Jakub Pawełek, Wieczne igrzysko. Imię duszy

I tu mam żelaznego kandydata do powieściowej wtopy roku. Ba, to jest poważny kandydat do zdetronizowania Achai Ziemiańskiego z pierwszego miejsca na mojej liście Największe Kupy Polskiej Fantasy.


Fabuła może byłaby nawet jakaś. Pawełek wcześniej publikował w Drageusie, więc zapewne ma ciągoty do militarnej fantastyki; i tu też się tak zaczyna. Otóż z nieznanych przyczyn „piekielnicy” wypełzają spod ziemi. Robią to, co demonom wychodzi najlepiej, czyli rzeź. Do walki z nimi powołano wiedźminów, zwanych kanonikami (jeśli kojarzą Wam się z księżmi z filmu Ksiądz, to pewnie nie będzie skojarzenie od czapy). Obroną przed piekielnikami zarządza porozumienie trzech religii abrahamowych, czyli chrześcijan (a może tylko katolików?), muzułmanów i żydów (w powieści błędnie zwanych Żydami; a zdawałoby się, że to proste: Żydzi – naród, żydzi – wyznawcy judaizmu; możliwe, że redakcja i korekta były zrobione za pomocą „Pisowni i gramatyki” w Wordzie).

Niestety, te kawałki militarne zupełnie Pawełkowi nie wychodzą. Opisy są potwornie pierdołowate, a dialogi to rozkazy wydawane przez radio + pierdoły + wulgaryzmy + suchary. Zresztą proszę, próbka:

    – Bosfor Cztery do wszystkich. Naciskają od południa. Musieli zacząć przeczesywać zabudowania, ale przyciągnęła ich strzelanina – dodał dowódca czwartej sekcji, skulony w przydrożnym rowie. – Około trzydziestu. Wyglądają na renesans, głównie broń biała. O kurwa, mają konnych, szarżują na nas!
    – To ni chuja nie jest beta, Dardanele – zawyrokowała Roksana. – Miało tu być kilkudziesięciu piekielników. Bez broni palnej. A właśnie odpaliliśmy ze dwudziestu muszkieterów.
    – I żaden nie nazywał się D'Artagnan... – wtrącił Tadeusz.
    – Komuś się zdrowo pojebało, Dardanele – zakończyła Roksana.

Ale po pierwszym rozdziale przechodzimy w nieco inne klimaty. Powiecie, że skoro Pawełkowi militarna fantastyka nie wychodzi, to dobrze, że mamy zmianę? Nic z tego, autor w militarną nie umie, ale za to w kryminał, sensację, romans i obyczajówkę też nie potrafi. A to wszystko wetknął… Oczywiście, że można zrobić mikst gatunków, tylko trzeba umieć. Tu, niestety, mamy jakieś bezsensowne skakanie z gałęzi na gałąź. Do tego romans i obyczajówka są nie dość, że płytkie, to jeszcze w duchu Netfliksa, tylko głupiej.

Otóż jedną z bohaterek jest Haifa z Arabii Saudyjskiej pracująca w Polsce chyba na delegacji. Owa Haifa jest kimś w rodzaju islamskiej kapłanki (taka omc – o mało co – kapłanka). Jest to fanatyczna omc kapłanka, bo autor zwie ją fedainką, a fedaini to fanatyczni wyznawcy islamu (fadain, czyli „ten, który poświęca swoje życie”). I rzeczona Haifa mieszka pod jednym dachem ze zgrają obcych, niewiernych facetów, pija alkohol i nawiązuje lesbijski romans. Właśnie tak nam się kojarzą fanatyczne muzułmanki, prawda? Panie Pawełek, to trzeba było tę Arabkę zrobić kapłanką Dobrego Mzimu, byłaby wiarygodniejsza.

Główną bohaterką nie jest Haifa, tylko Roksana – wielka wojowniczka mająca rozkminy jak piętnastolatka. Są jeszcze inni bohaterowie, ale poza tym, że są – niewiele da się o nich powiedzieć.

No właśnie, romans lesbijski… Opisany na poziomie literatury dla ociężałych intelektualnie kobiet (jakichś harlequinów czy paranormal romansów). Znowu dam wam próbkę:

kiedy dotarły do willi w podwarszawskim Konstancinie, Roksana wpuściła Haifę do swojego niewielkiego świata, gdzie rzeczywiście nie było wiele miejsca dla szczęścia, nawet tego chwilowego i ulotnego. Ale poradziły sobie i zmieściły się w nim obie.

Takie poetyckie pierdu pierdu mamy przez chyba całą powieść, przy czym od strony logicznej autor co chwila się wywala (albo może trzeba to oceniać jak poezję, a nie jak powieść?). Aaa, co Wam będę żałował – jeszcze próbka:

stali na chodniku przed zimną bielą gmachu kościoła Świętego Boromeusza.

Pomijając już pleonazm (kościół jest gmachem, więc gmach kościoła to masło maślane) – mamy nie tylko pseudopoetyckie popierdywanie, ale też bezsensowne wodolejstwo. Bo kto z Was powie (to moje w stylu pawełkowym): stali na chodniku przed czerwonym żarem budynku domu jednorodzinnego inżyniera Kowalskiego... Przecież jak tylko przeczytałem, że stali przed zimną bielą, a nie przed gmachem – usmarkałem się ze śmiechu.

Do tego to wszystko jakieś rozwlekłe. Pawełkowi zdaje się, że opis jest tym lepszy, im bardziej szczegółowy. No i jest lepszy – np. jeśli robisz opis majątku dłużnika na zlecenie komornika. Komornik na pewno doceni szczegółowość i precyzję (ale pseudopoetyckość raczej nie). Jednak czytelnika beletrystyki można tym zanudzić – i to Pawełek ma opanowane do perfekcji.

Wedle moich kryteriów, jest to znacznie poniżej poziomu czytalności, jestem zdumiony, że wydawca nie wyrzucił Imienia duszy od razu do kosza. Bo ta pozycja nawet nie nadaje się do redakcji – redaktor musiałby ją napisać od nowa, żeby była strawna.

Jak widać, wydawca nie tylko nie skorzystał z kosza, ale nawet brnie w to dalej...

W ramach odtrutki sięgnę teraz chyba po Davida Webera, który kiedyś popełnił cykl podobny – tematycznie, oczywiście, nie poziomem, bo w ciemno obstawiam, że po lekturze Pawełka, cykl Webera będzie mi się jawił, jako coś godnego Nobla.

Podsumowując: spiętrzenie bzdur i język z jednej strony pseudopoetycki, z drugiej potwornie drewniany (czyli po prostu: grafomania). Autor nie umiał zdecydować czy chce napisać militarną fantasy (a może horror?), czy powieść o intrygach politycznych, czy kryminał, czy harlequina. Wetknął co się dało – poległ na każdym polu. Najgłupsza i najgorzej napisana rzecz, jaka wpadła mi w ręce w tym roku – czytywałem lepsze książki wydane w self-publishingu. Co gorsze, na kupce wstydu leżą u mnie jeszcze trzy powieści Jakuba Pawełka, tyle dobrego, że kupione w taniej księgarni. Teraz sądzę, że nigdy z tej kupki wstydu nie znikną – autor ląduje u mnie na czarnej liście.

OCENA: 1/10.

J. Pawełek, Wieczne igrzysko, t. 1: Imię duszy, wydawnictwo Skarpa Warszawska, Warszawa 2024, stron: 244.


Zob. też:



Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

6 komentarzy:

  1. Tak z ciekawości (choć w sumie trochę boję się zapytać) - dlaczego Achaia Ziemiańskiego jest na pierwszym miejscu na Twojej liście Największe Kupy Polskiej Fantasy?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Achaja - książka źle napisana, głupia i wulgarna. Polecam rozbiór w sześciu częściach na blogu Niezatapialnej Armady:
      https://www.niezatapialna-armada.pl/category/andrzej-ziemianski/achaja/

      Krótką opinię, z którą się zgadzam, napisała kiedyś Agnieszka Żak. Niestety, później ją usunęła (chyba, bo nie widzę teraz na jej blogu), ale google pamięta:

      >>świat Ziemiańskiego jest radośnie niespójny i pozbawiony jakichkolwiek sensownych zasad a główna bohaterka to irytująca, współczesna nastka. I nie wiem, co mnie bardziej śmieszy – orzeł z mózgiem człowieka, obóz pracy na pustyni, w którym więźniowie uczą się sztuk walki zamiast umierać z głodu i wyczerpania, podróż przez burzę piaskową z żyroskopem czy „Jedna lisica[, która] poroniła z wrażenia”. Czy to miała być parodia?<<.

      Usuń
    2. Dzięki za trop, poczytam tę analizę. A zapytałem, ponieważ często czytam książki po Twoich recenzjach (lub przeciwnie - właśnie ich nie czytam). Dzięki Tobie trafiłem m.in. na książki Agnieszki Hałas. A świata Achai właśnie lubię i dobrze mi się je czyta. Jasne, mnóstwo można im zarzucić, ale tak silną negatywną oceną mnie zaskoczyłeś.

      Usuń
    3. Rozumiem, że Hałas się spodobała? To na dniach wyjdzie na papierze (bo w ebooku juz jest) antologia "Harde Bestie" z nowym opowiadaniem o Krzyczącym w Ciemności. Kupię tylko dla Hałas.

      Usuń
  2. O kurczę... Do tej pory jak ognia unikałem "Hardych" antologii, ale tym razem może się skuszę

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja też unikałem, ale tego nie uniknę. Ale chyba kupię ebooka, wyjmę opko Hałas, dołożę do innych jej opowiadań i może kiedyś wydrukuję.

      Usuń