Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 6 października 2024

Jay Kristoff, Cesarstwo potępionych

Nasz wiedźmin musi odzyskać Ciri porwaną przez złego władcę. W tym celu będzie musiał z Milvą odwiedzić las driad (płci obojga), żeby zyskać ich poparcie. Kristoff dalej rżnie z Sapkowskiego, aż furczy. Tym niemniej jest to lepsza powieść od pierwszej odsłony cyklu.


Do wyraźnego sugerowania się bohaterami Sapkowskiego już przywykliśmy, do formy zapożyczonej od Anne Rice takoż, również do zrzynek z Tada Williamsa, a nawet do uniwersum radośnie nielogicznego (świat bez słońca, a ludzie i zwierzęta żyją – ciekawe co jedzą, co urośnie bez światła, poza może grzybami?). Skoro już do tego wszystkiego przywykliśmy, to już się nie zżymamy, już można spokojnie czytać.

I czytało mi się to znacznie lepiej, niż Wampirze cesarstwo. Mam wrażenie, że to wszystko jest bardziej przemyślane, mroczniejsze, no i pojawiają się interesujący bohaterowie. Jest też chyba jeszcze brutalniej, niż w jedynce, wręcz nazwałbym to już nawet nie dark fantasy, lecz grimdark.

Akcja, podobnie jak poprzednio, toczy się w dwóch „czasach”:
„Teraz” – główny bohater, Gabriel de Leon, jest uwięziony przez wampiry i przechodzi coś w rodzaju przesłuchania; i ten wątek jest zdecydowanie lepszy, niż w tomie pierwszym choćby przez pojawienie się drugiego więźnia, także przesłuchiwanego.
„Wtedy” – przeszłe wydarzenia poznajemy właśnie z tych przesłuchań i ten wątek też wygląda lepiej; choćby przez prezentację dworu wampirzego klanu Dyvoków.

Mag ponownie puścił książkę Kristoffa w dwóch okładkach

Dzieje się dużo, do tego mamy całkiem przyzwoitą scenę batalistyczną. Tom kończy się, podobnie jak poprzedni, konkretnym cliffhangerem budzącym apetyt na kontynuację. Niestety, wyp… wywala się to wszystko, kiedy autor w miejsce akcji stawia na wnętrze bohaterów. Że Kristoff językowo jest grafomanem, to rzecz oczywista. Dialogi, np. Gabriela, wyglądają, jakby bohater leżał na kozetce, a jakiś coach – nie wiadomo dlaczego jeszcze nie poszczuty psami – smęcił mu nad uchem. Te nadęte, w zamiarach autora zapewne głębokie, przemowy, niestety, wyszły dość żałośnie. Dam próbkę:

– Powiedziałam to kwiatuszkowi, powtórzę jeszcze raz: można znaleźć pociechę w smutku. Rozumiem, dlaczego uważasz, że zasłużyłeś na tę ciemność. Łatwiej jest szukać ucieczki w piciu i gniewie, powiedzieć „do diabła z tym wszystkim!" i wszystkich odepchnąć. Wydaje ci się, że lepiej żyć z tym chłodem niż z bólem, który przyjdzie, gdy tylko znów dopuścisz do siebie ciepło. Tak, poparzysz się, Gabrielu. Ale to dzięki temu właśnie ciepłu wiemy, że żyjemy.

Aaa, nie będę Wam żałował, jeszcze kawałek:

– Naprawdę nie rozumiesz? My się nie łamiemy. My się rodzimy połamani. Samotny nie jesteś całością. Jeżeli jednak zostaniesz pobłogosławiony, jeśli będziesz dostatecznie śmiały, to może – może – znajdziesz te kilka osób, których kawałki pasują do twoich. Jak elementy jednej układanki albo odłamki jednego strzaskanego ostrza. To dzięki takim ludziom, choć oni również są połamani, możemy scalić swój miecz.

Ale to jeszcze jest małe bubu. Duże bubu to znowu sceny seksualne, których autor nam nie szczędzi, a które są połączeniem grafomańskiego popierdywania z pornografią. Trudno nie parsknąć śmiechem przy tekstach typu: Jej ciało było nieujarzmionym królestwem. Naprawdę mógłby sobie to darować, albo jakiś miłosierny redaktor mógł wyciąć te grafomańskie i nic nie wnoszące, przynudzająco-komiczne, sceny erotyczne.

Albo się przyzwyczaiłem do kompilacyjnych praktyk, braku logiki i grafomańskiego języka Kristoffa, albo też ten tom jest faktycznie lepszy; w każdym razie wyceniam:

OCENA: 6/10.

J. Kristoff, Wampirze cesarstwo, t. 2: Cesarstwo potępionych, tłum. W. Szypuła i M. Strzelec, wydawnictwo Mag, Warszawa 2024, stron: 864.




Inne tego autora:

Podobne notki:





Sezrobiłem facebooka, można sepolubiać:

3 komentarze:

  1. Powiem szczerze - czytalem Wiedzmina razy 5, Tada Williamsa razy 3 - po lekturze pierwszego i drugiego tomu nie widze ani grama zapożyczeń, a tom 1 ma u mnie 9/10 w dark fantasy.

    OdpowiedzUsuń
  2. A juz (sorry musze kontynuowac) konia z rzedem temu, kto powie mi co Ciri (potomkini monarchow, corka krolowej, z mocna sklonnoscia do miecza) ma wspolnego z Dior (corka dziwki, dziecko rynsztoka, lesbijka z niespodziewanym upodobaniem do balowych sukien i niechecia do konfrontacji). Gabriel - Geralt, jeszcze jak cie moge, ale to juz mozesz tez tu zrobic przejazd az do Aragorna ta metoda i "Bohater.." Cambela ogolnie sie klania
    (Drugi tom 6/10 tu zgoda)

    OdpowiedzUsuń
  3. Cóż, wkleję fragment opinii o pierwszym tomie cyklu:

    co Wam przypomina bohater – bękart, odmieniec od dziecka szkolony do zwalczania potworów w obronie ludzkości? Posługujący się odpowiednikiem wiedźmińskich eliksirów (nie pitym, lecz palonym), po którym oczy robią się czerwone? A do tego korzystający w walce z potworami ze srebra, pewnej formy magii i miecza wręcz stworzonego do zabijania potworów? Szkolony w tym celu przez starszych odmieńców w fortecy położonej na uboczu? Jako dorosły, zgryźliwie żartobliwy? Ba, nawet znajdujący coś w rodzaju swojej Ciri... Aaa, nie ma na imię Geralt, lecz Gab (Gabriel). (...)

    są jeszcze elementy z trzeciego dzieła (czyżby książka Kristoffa awansowała na samodzielną pracę?). Tad Williams: Pamięć, Smutek, Cierń. Z tej trylogii zarżnął dwa elementy. Pierwszy: Gimbaza Wybraniec – Typ Pierwszy z elementami Typu Drugiego Podtyp Trzeci :D (...)

    Można by spytać: a skąd wiesz, że rżnął akurat z Williamsa, a nie np. z Eddingsa? Bo to Williams wprowadził do fantasy religię, którą można określić jako quasi-chrześcijaństwo. I takową religię mamy w Wampirzym cesarstwie.

    OdpowiedzUsuń