Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 10 sierpnia 2025

Paweł Rzewuski, Krzywda

Mamy kolejnego dłubiącego w sarmackiej fantasy/sarmackim horrorze. Chyba z dobrym przygotowaniem, bo to doktor nauk humanistycznych, filozof i historyk, specjalizujący się m.in. w historii społecznej i filozofii polityki XVI-XVII wieku. Nie jest debiutantem, chyba także na polu fantastyki, bo jego retrokryminał Syn bagien ponoć ma jakieś elementy paranormalne.


To jak sobie poradził z sarmatyzmem? Całkiem dobrze. Krzywda to powieść szkatułowa, czyli opowieści w opowieściach*. Mam wrażenie, że nieco inspirowana Czarnym Lampartem, Czerwonym Wilkiem Jamesa Marlona – lub też Rękopisem znalezionym w Saragossie Jana Potockiego, ale Rękopisu nie czytałem, film Wojciecha Jerzego Hasa oglądałem w tak pradawnych czasach, że mało co pamiętam. A do Marlona Rzewuskiego zbliża nie tylko szkatułowość (do innych istotnych elementów dojdziemy). Tyle że Krzywda nie jest grimdarkiem, no może pod koniec są jego elementy.

Opowieści w opowieściach, bo w 1666 roku brat Kasjan znalazł księgę, w której czyta o tym, jak w latach 1629-1632 po Rzeczpospolitej błąkał się jakiś ślepiec z olbrzymem-niemową i po karczmach oraz dworach szlacheckich opowiadał historie z lat jeszcze wcześniejszych: z 1602, 1608, 1620. A potem jeszcze ktoś snuje opowieść od 1597 do 1629 (tak, czas nie biegnie liniowo; i to znowu łączy Rzewuskiego z Marlonem).

Głównym bohaterem owych opowieści jest Stanisław Wróblewski herbu Krzywda, któremu towarzyszy Michał Wróbelek – ubogi szlachcic, zacnych rozmiarów. Ciekawostka: Krzywda to herb magnackiego rodu…. Rzewuskich – nie wiem czy to przodkowie autora. Tytuł powieści oczywiście od razu nasuwa związek z tym herbem, ale to nie jest jedyne objaśnienie, chyba tu jest drugie dno. Jakie? Pewnie nie będzie to od czapy, jeśli komuś losy Stanisława Wróblewskiego skojarzą się z biblijnym Hiobem, albo jeszcze lepiej z pierwszą zwrotką „hiobowego” Trenu XVII Kochanowskiego:

Pańska ręka mię dotknęła,
Wszytkę mi radość odjęła.
Ledwie w sobie czuję duszę
I tę podobno dać muszę.

Jakoś tak czytelnikowi od razu nasuwa się myśl, że Wróblewski i Wróbelek z lat 1602-1629 to owi starzec i ślepiec z 1629-1632, tylko jak do tego doszło, że Stanisław oślepł, a Michał oniemiał? A może to nie Wróblewski i Wróbelek? W pewnym miejscu, na dość długo przed finałem, autor rzucił nam wskazówkę, której oczywiście nie zdradzę.

I tu dochodzimy do kolejnego elementu łączącego Rzewuskiego z Marlonem. Tylko, żeby to wyłuskać trzeba, po pierwsze, czytać uważnie, po drugie, mieć jakieś minimum wiedzy o XVI/XVII wieku. Jaki to element? Sam zacząłem coś podejrzewać szybko, bo na stronie szesnastej. Czytam tam, że jedynym prawowitym dzieckiem Jana Wernera była Jadwinia, ale już na kolejnej stronie mamy wzmiankę, że żona „dała mu pięcioro dzieci”, z czego troje żyje… Prawowite dzieci to właśnie te wyprodukowane w kooperacji z małżonką, więc Werner miał ich pięcioro, ewentualnie troje, a nie jedną. Czytałem to chyba z pięć razy mamrocząc: „o co tu, kurczaczek (to eufemizm), chodzi, co on bredzi”...

Kawałek dalej (str. 19-20), spotkanie znajomych, niby „Siedzieli w pięciu w komorze”. Kurczaczek, co jest. Liczę, kto siedział – liczę raz, liczę drugi raz i trzeci. I inaczej nie chce wyjść – w komorze byli:
1. Jan Werner,
2. Stanisław Wróblewski,
3. Michał Wróbelek,
4. Marek Więdzisłowiecki,
5. krewniak Samuel,
6. pan Aleksander (który dodatkowo, na str. trzydziestej, chyba stał się panem Andrzejem).

No nie wierzę, że autor ma problemy z liczeniem do dziesięciu. Czy za tym kryje się jakiś zamysł? Ale jaki, bo sam sensu nie widzę?

Takie baboki są co kawałek, o np. (str. 279), dlaczego Stefan Chmielecki, wojewoda kijowski, znany zagończyk, który w 1626 roku rozgromił Tatarów pod Białą Cerkwią, w powieści stał się Stanisławem Chmielnickim? I dlaczego w innym miejscu (str. 342) jest już poprawnie Chmieleckim (acz bezimiennym)?

Pod rokiem 1597 autor pisze „rok minął od bitwy pod Stangebro” – w rzeczywistości bitwa pod Stangebro (lub, jak częściej się ją nazywa, pod Linköping) była w roku 1598. Po jakiego grzyba autor ją przesuwa o dwa lata? Nie ma to znaczenia dla fabuły.

Pan Struś najczęściej jest Andrzejem (np. str. 279, 293), ale czasami Adamem (292), tu już małym bubu jest to, że ród Strusiów wymarł w 1627 roku, ostatnim przedstawicielem był Mikołaj, a tu mamy tego Andrzejo-Adama w 1628.

To tylko przykłady, bo jest tego naprawdę dużo.

Sprawia to wrażenie potwornej niechlujności, ale nie chce mi się wierzyć, żeby autor robił takie szkolne błędy, więc pozostaje mi przyjąć, że to zabieg celowy. W pewnym momencie przypomniała mi się fraszka Kochanowskiego, umieszczona na początku powieści, a szczególnie ten wers: Nie masz na świecie żadnej pewnej rzeczy (Jan Kochanowski, O żywocie ludzkim) – choć wymowa fraszki jest inna, to jednak ten fragment pasuje do gmatwania przez Rzewuskiego. A pod koniec powieści jest zdanie: Księgi kłamią, oszukują, zwodzą, nie poznasz z nich tego, co prawdziwe (czy to nie nasuwa Marlona: Ciągle kłamiesz półprawdami?).

Tylko o ile u Marlona sens tego zniekształcania rzeczywistości jest wyłożony na tacy (Tropiciel jest przesłuchiwany przez inkwizytora, więc kluczy), o tyle w Krzywdzie mi umyka. Może kiedyś autor zabłądzi na tę notkę i zechce nas oświecić, jaki był jego zamysł. Ale tworzy to dziwny klimat – pasujący do horroru – jakby z sennego koszmaru, albo stanu po dziwnych substancjach, które wykrzywiają rzeczywistość (tu akurat pamiętam, że podobne wrażenie towarzyszyło mi podczas oglądania Rękopisu znalezionego w Saragossie).

Ale to nie każdy dostrzeże, odczuje, bo cegły, które go budują, można albo przegapić czy uznać za błędy autora, albo nie dostrzec, bo tak naprawdę, ilu Polaków wie, kiedy miała miejsce bitwa pod Linköping albo kto dowodził Polakami w bitwie pod Białą Cerkwią (albo w ogóle ilu z Was o takowych bitwach słyszało?)?

Wrażenie robi też erudycja autora (w komentarzu coś na temat, streszczenie wywiadu z Rzewuskim dla Rzeczpospolitej), gdzie pewnie większości jego zapożyczeń nawet nie dostrzegłem, od legendy o panu Twardowskim (i to w połączeniu z legendą, a może faktem?, o karczmach stawianych mroźnymi zimami na zmarzniętym Bałtyku) po literaturę staropolską (acz w rozdziale drugim zabrakło mi nawiązania do Prospera Mérimée, tam wolałbym lokisa). Zresztą już podtytuły rozdziałów to fragmenty mało popularnego dzieła Daniela Naborowskiego z 1607 roku: Cień (nie, nie jestem taki oblatany w literaturze XVI/XVII wieku, żeby samemu to dostrzec – ot, wrzuciłem jeden z tych podtytułów w google). Zacytuję fragment – drugi wers jest podtytułem piątego (ostatniego) rozdziału:

Cień niestetyż i marę zostawim po sobie.
Cień z nami w grób, cień wiecznie stróżem naszym w grobie.
Ale próżno wspominać cień naszego wieka
I igrzysko niestałej Fortuny ? człowieka:
Ten, który z cienia powstał, świat nieogarniony,
Będzie z nami w cień srogi znowu obrócony.

A jeśli czytelnik nie przeczyta uważnie, nie ma wiedzy historycznej, żeby dostrzec mataczenie i nawiązania, to co dostanie? Całkiem niezłą sarmacką fantasy/horror, przy czym początkowo czyta się te opowieści starca jak opowiadania, dopiero z czasem zaczyna się to zazębiać w powieść. A im bardziej się zazębia, tym bardziej czytelnika wciąga. Językowo nie stawia oporu – stylizacja niezbyt głęboka, a do tego zdania nie tyle barokowe, co raczej krótkie, bez nadmiernej ilości ozdobników.

Skoro to sarmacka fantasy/horror, więc pewnie każdy się zastanawia jak Rzewuski wypada przy głównym obecnie twórcy takiej literatury, czyli Liziniewiczu. Moim zdaniem, nie jest ani lepszy, ani gorszy – po prostu jest inny. Krzywda to dobra powieść, co mnie cieszy, bo jak wiecie, sarmacką fantasy lubię. Książkę Rzewuskiego polecam (a sam poszukam jego Syna bagien).

Ciekawe czy autor wróci do Rzeczpospolitej Obojga Narodów, czy stworzy jakąś kontynuację Krzywdy? Może, bo po ostatniej opowieści mamy pytania: ale powiedz, co z Jadwinią, co z Wróbelkiem, co z Wróblewskim i jego bratem? Czy wszystkie (...) – tu się zatrzymam z cytowaniem, żeby spojlera nie było. Jednak już wiemy, że Rzewuski lubi „mataczyć”, więc może i tu sobie z nami pograł i o żadnej kontynuacji nie myśli.

To od Was zależy jak przeczytacie tę powieść – uważnie, tropiąc mataczenia i nawiązania autora (co w naszych czasach, za sprawą google, nie jest ekstremalnie skomplikowane), czy po prostu połkniecie jak zwykłą fantasy/horror. Sądzę, że w obu przypadkach będziecie zadowoleni. Sposób pierwszy jest może nieco męczący, ale chyba bardziej satysfakcjonujący. Brak jakiegoś posłowia, które tłumaczyłoby nam, jak autor sobie pogrywa, odczytuję właśnie tak: czytajcie jak chcecie, wyciągnijcie z tego co chcecie, bawcie się dobrze.

OCENA: 8/10.

P. Rzewuski, Krzywda, wydawnictwo ArtRage, Warszawa 2025, stron: 346.


________
PRZYPIS

* Wcześniej czegoś podobnego na gruncie sarmackiej fantasy próbował Jacek Komuda, jednak jego Opowieści z Dzikich Pól są nie tyle powieścią szkatułową, co fixupem (wcześniej publikowane opowiadania w wydaniu książkowym zostały połączone w ten sposób, że stały się opowieściami snutymi w karczmie przez grupę szlachciców).




1 komentarz:

  1. Obiecane streszczenie wywiadu z Rzewuskim dla Rzeczpospolitej:

    Fascynacja wiekiem XVII wcale nie rozpoczęła się od lektur Sienkiewicza czy seansu hoffmanowskiego „Ogniem i mieczem”, ani żadną dziecięcą fascynacją husarią. Dopiero kiedy Paweł Rzewuski sięgnął po traktaty filozoficzne Thomasa Hobbesa i zderzył je z twórczością Jarosława Marka Rymkiewicza, to w jego głowie zaczęły kształtować się pewne pomysły i obrazy. Po lekturze książek Jacka Komudy – „Bohuna” i „Samozwańca”, a także „Crimen” Józefa Hena przyszedł czas na długie godziny w poszukiwaniu źródeł i literatury z tamtej epoki.

    W naszej rozmowie autor dzieli się tym, co naprawdę go poruszyło – literacko i filmowo. Opowiada o lekturze książek H.P. Lovecrafta, do którego nawiązania znajdziemy w „Krzywdzie”. Mamy Andrzeja Żuławskiego, którego „Diabeł” jest dla Rzewuskiego jednym z horrorów wszech czasów. Są też współcześni klasycy: Jordan Peele, Robert Eggers, Ari Aster – twórcy, którzy przedefiniowali kino grozy w XXI wieku.

    To właśnie „Czarownica: Bajka ludowa z Nowej Anglii” Eggersa oraz „Midsommar. W biały dzień” Astera były punktami wyjścia do napisania pierwszych szkiców „Krzywdy”. A gdzieś po drodze pojawiają się też VHS-owe doświadczenia z dzieciństwa („Przerażacze” Petera Jacksona!) i całkiem nowe body horrory w stylu „Substancji”. Do tego dochodzą netflixowe seriale Mike’a Flanagana („Zagłada domu Usherów”) i kryminały Agathy Christie, Dashiella Hammetta, książki Stephena Kinga, no i niezwykle ważnego dla młodego pisarza Cormaca McCarthy’ego. W podcaście pada wiele tytułów, część polskich, wiele zagranicznych. Dlatego na końcu tego tekstu można znaleźć specjalnie stworzoną listę z rekomendacjami od Pawła Rzewuskiego.


    Tu link do wywiadu (sam ograniczyłem się do streszczenia, bo jednak jestem człowiekiem słowa pisanego, a nie mówionego):

    https://www.rp.pl/rzecz-o-ksiazkach/art42485091-o-horrorach-i-kryminalach-opowiada-pawel-rzewuski-autor-powiesci-grozy-krzywda

    OdpowiedzUsuń