W końcu doczekaliśmy się wojny z robalami
i to my jesteśmy w niej robalami. (t. 5)
Wciągnął mnie ten cykl jak bagno. I nieco zaskoczył, bo spodziewałem się czegoś innego. Recenzenci porównują Frontlines do Zaginionej floty Jacka Campbella, a mnie jakoś trudno to podobieństwo dostrzec – to już więcej wspólnego widzę z Wieczną wojną Joe Haldemana.
Cykl Kloosa to militarna space opera, ale pierwsza połowa, a może nawet ponad połowa Poboru ma niewiele wspólnego z kosmosem. Akcja toczy się na Ziemi pod koniec XXI wieku; świat jest dystopijny, a do tego wstrząsany konfliktami. Dwie główne strony to Wspólnota Północnoamerykańska, obejmująca Kanadę, USA i Amerykę Środkową po Kanał Panamski oraz Związek Chińsko-Rosyjski (zwany Chino-Ruskami). Status Europy dość długo jest dla czytelnika niejasny, choć chyba jest sojusznikiem czy „wasalem” Północnoameryki (w każdym razie jest np. informacja, że na Bałkanach „ktoś” się zbuntował i przeszedł do obozu Chino-Rusków). Jest jeszcze „pozostała setka wojowniczych krajów”, które stwarzają problemy obu hegemonom.
Z jakiegoś powodu (w drugiej połowie Poboru dowiadujemy się z jakiego) w Północnoameryce panuje straszna bieda. Środowisko jest tak zanieczyszczone, że w niewielu miejscach w kraju można było obywać się bez oczyszczania powietrza. Większość społeczeństwa żyje bezproduktywnie, na koszt państwa, w metropleksach – od państwa dostają maleńkie, byle jak wykonane mieszkanka, byle jakie zasiłki, byle jaką żywność.
Zawartość racji PPŻ [Podstawowy Przydział Żywnościowy – pm] składała się z przetworzonych protein wzbogaconych składnikami odżywczymi i witaminami oraz sztucznie aromatyzowanych, by stały się zjadliwe. Mówiono, że posiłki specjalnie były ledwo znośne, by nie zachęcać do nadmiernego spożycia (...). Smakowały, jakby źródłem czystych protein były zmielone stopy i odbyty, co zapewne nie odbiegało zbytnio od prawdy. Jeden ze szkolnych kolegów twierdził, że racje PPŻ po części składają się z przetworzonego ludzkiego gówna z oczyszczalni ścieków komunalnych, co również mogło nie mijać się zanadto z rzeczywistością.
Główny bohater, Andrew Grayson, żyje właśnie w metropleksie, którego nigdy nie opuścił. Ale ma marzenia – wyrwać się ze slumsów, a drogą do tego jest służba wojskowa. I udaje mu się załapać do armii, niestety, nie do wymarzonej floty kosmicznej czy kosmicznych marines, tylko do Armii Terytorialnej, przeznaczonej do ziemskich walk z Chino-Ruskami, innymi wojowniczymi państwami i tłumienia buntów.
Ale skoro wszyscy wiemy, że to militarna space opera, to wiemy też, że nasz Andrew w końcu wydostanie się z Ziemi. Północnoamerykanie – a także Chino-Ruski – dysponują napędem umożliwiającym podróże kosmiczne i to dość szybkie. Na szeregu planet powstały ludzkie kolonie. Z Obcymi ludzkość kontaktu nie miała, nawet wątpiono czy jacyś istnieją, aż do „teraz” – jedna z kolonii zostaje zaatakowana przez „kosmitów”.
W kolejnych tomach też mamy akcję trochę w kosmosie, trochę na Ziemi. I tu – podczytując recenzje na LubimyCzytać i Goodreads – zauważyłem, że moje preferencje nieco się różnią od preferencji fanów militarnych space oper. Otóż owi fani często narzekali, że za mało akcji militarnej, a za dużo innych scen, jak np. opisów życia prywatnego, szkolenia, urlopu czy leczenia bohatera. Mnie te inne sceny nie przeszkadzały mi (no może z pewnym wyjątkiem – w jednym z tomów mamy dość długi i przynudzający opis manewrów), wręcz przeciwnie: budują tło, a przez to wiarygodność wizji Kloosa. To pozytywnie odróżnia Frontlines od cykli Skalziego, Campbella, grafomanów wydawanych przez Drageusa, a nawet od Webera.
Wśród bohaterów znajdziemy odpowiedniki wiecznowojennych Mandelli i Potter. To postaci, jak na ten typ literatury (niepotrzebującej „głębokich” stałych bywalców zakładów psychiatrycznych i gabinetów psychologów), całkiem sensowne – mają jakieś emocje, jakieś życie osobiste, plany na przyszłość. Główny, czyli Andrew Grayson, początkowo jest dość bezrefleksyjnym trybikiem w maszynie – wykonuje rozkazy, robi to co trzeba, żeby przeżyć i tyle. Ale to się zmienia i to dwukrotnie – po wydarzeniach tomu czwartego (Łańcuch dowodzenia) nasz bohater zaczyna mieć pretensje do majora Masouda (o co, to już sobie doczytacie); natomiast w dwóch ostatnich częściach sam wchodzi w jego buty i sam staje się obiektem takowych pretensji (i tu mi trochę zabrakło w finale domknięcia okręgu, odpowiedniej rozmowy Graysona z Masoudem; choć może byłoby to zbyt łopatologiczne).
Gwóźdź programu: Obcy (zwani Dryblasami; słowo ze slangu młodzieżowego z lat sześćdziesiątych, chyba nie jest udanym wyborem tłumacza). Interesujący i naprawdę obcy gatunek, niestety, także mało wiarygodny. Po prostu, moim zdaniem, takie istoty nie mogłyby istnieć, jest to biologicznie niemożliwe. A tym bardziej nie mogłyby stworzyć cywilizacji potrafiącej pokonywać trasy międzygwiezdne. Trzeba nieco przymknąć oko, żeby cieszyć się lekturą – w końcu to „tylko” space opera. I wygląda na to, że porozumienie z Dryblasami, w ogóle jakikolwiek kontakt poza walką, jest nie do przeprowadzenia (czy tak będzie do końca, to już trzeba czytać).
Choć Kloosowi daleko do naiwności Scalziego czy Webera (o Larsonach nawet nie mówiąc), to i tak parę razy osunął się w te koleiny. Dam przykład: okrętom ludzi trudno niszczyć jednostki wroga. Głowią się nad tym chyba tysiące, o ile nie miliony naukowców na całej Ziemi („chyba”, bo jak już wspomniałem, takie informacje nie docierają do bohaterów). I uwierzycie, że problem rozwiązuje w kilka dni pani doktor z kosmicznej kolonii o statusie Zadupia? A rozwiązanie jest tak proste, że wpadłby na nie absolwent szkoły podstawowej – krótko mówiąc, miliony uczonych nie zatrybiło, że siła pieprznięcia wynika z masy i prędkości...
Mam mieszane uczucia, co do postaw Ziemian. To wygląda tak, jakby w pewnym momencie zniknęli z Ziemi wszyscy źli, głupi, a nawet mający inne zdanie i ludzkość zgodnie zaczęła współpracować w walce z zagrożeniem.
Mimo tych zastrzeżeń, to jedna z najlepszych militarnych space oper, jakie czytałem. Jeśli macie ochotę na kosmiczne łubudu, to z pozycji, które omawiałem na blogu, Frontlines może być najlepszym wyborem obok Hajmdala Dariusza Domagalskiego (przy czym to zupełnie różne dzieła – Kloos jest bardziej realistyczny). Tym bardziej że momentami Frontlines robi się dark, a nawet ma elementy kosmicznego survival horroru (a na ten mam od jakiegoś czasu zajawkę, więc pewnie wpłynęło to istotnie na satysfakcję z lektury). No i moim zdaniem, poziom cyklu rośnie: najsłabszy jest tom pierwszy, tomy od drugiego do szóstego mają zbliżony poziom, a dwa ostatnie są najlepsze.
Niestety, w Polsce Kloos się nie przyjął. Frontlines jeszcze udało się „wypchnąć” z magazynów, choć wymagało to, jak twierdzi Fabryka Słów na Facebooku, miliona promocji handlowych. Jednak wydawanie kolejnego cyklu tego autora, Wojen palladowych, przerwano w połowie (czyli po dwóch tomach), ponieważ „były na bardzo dużym minusie”. Szkoda, bo Kloos właśnie dłubie w kolejnym cyklu (Scorpio) z akcją umieszczoną w tym samym świecie, co Frontlines, jednak...
Zależało nam by dokończyć serię podstawową Frontlines, ale ze względu na nieopłacalność wydania nie planujemy spin-offu (Fabryka Słów, fanpage).
I tak dobrze, że nie przerwali pierwszego cyklu, że wydali do końca.
OCENA: 7/10.
M. Kloos, Frontlines, t. 1: Pobór, tłum. P. Kucharski, wydawnictwo Fabryka Słów 2016, stron: 416.
M. Kloos, Frontlines, t. 2: Ewakuacja, tłum. P. Kucharski, wydawnictwo Fabryka Słów 2017, stron: 400.
M. Kloos, Frontlines, t. 3: Natarcie, tłum. P. Kucharski, wydawnictwo Fabryka Słów 2017, stron: 416
M. Kloos, Frontlines, t. 4: Łańcuch dowodzenia, tłum. P. Kucharski, wydawnictwo Fabryka Słów 2018, stron: 424.
M. Kloos, Frontlines, t. 5: W ogniu walki, tłum. P. Kucharski, wydawnictwo Fabryka Słów 2018, stron: 426.
M. Kloos, Frontlines, t. 6: Punkt uderzenia, tłum. P. Kucharski, wydawnictwo Fabryka Słów 2019, stron: 374.
M. Kloos, Frontlines, t. 7: Reguły wojny, tłum. P. Kucharski, wydawnictwo Fabryka Słów 2022, stron: 420.
M. Kloos, Frontlines, t. 8: Środek ciężkości, tłum. P. Kucharski, wydawnictwo Fabryka Słów 2025, stron: 452.
Podobne notki:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz